Teksty konkursowe 2020

Krzysztof Połeć

Zdobywca pierwszego miejsca w „Ja, Polska, Europa, świat – 2040”, konkursie dla maturzystów na esej zorganizowanym przez Concilium Civitas i Związek Nauczycielstwa Polskiego we współpracy z „Wyborczą”. Nagrodą jest rok bezpłatnych studiów na Uniwersytecie SWPS. Kończy warszawskie Społeczne Liceum Ogólnokształcące im. Maharadży Jam Saheba Digvijay Sinhji

Jeszcze pamiętam świat sprzed. Gdy Morze Duńskie było państwem, a lodówka nie blokowała półki z jajkami.

06.04.2040

Za rok stuknie mi czterdziestka. Zleciało aż za szybko, już prawie półmetek. Z tej okazji postanowiłem wrócić do pisania, żeby zostawić po sobie jakieś świadectwo mojego świata. To niesamowite, że od czasu, kiedy byłem nastolatkiem, zaszło wokół tak wiele zmian. Do jednych się jakoś przyzwyczaiłem, innych do tej pory nie mogę znieść, ale wszystkie odcisnęły na planecie i ludziach niezmywalne piętno. Chciałbym móc rozpocząć ten pamiętnik jakimś dającym nadzieję cytatem, jednak gdy patrzę dookoła, to jedyne, co przychodzi mi do głowy, to fragmenty utworów już trochę zapomnianych rapera Słonia i pieśniarza Jacka Kaczmarskiego formułujące razem przykre zdanie: Nie obwiniaj Antychrysta – tutaj zawinił człowiek, ponieważ Państwo wybaczą… jesteście wierszem idioty odbitym na powielaczu.

10.04.2040

Dzisiaj znowu piszę przy świecach. Jeśli panele fotowoltaiczne nie zbiorą odpowiedniej mocy, to będzie tak jeszcze przez dwa dni – trwa ustawowa przerwa w dostawie prądu. Co zrobić? Sami zapracowaliśmy sobie na taki stan rzeczy. W latach 20. coraz mniej przemyślane decyzje naszego rządu, tendencje nacjonalistyczne, fatalne w skutkach decyzje gospodarcze i nieprzestrzeganie dyrektyw unijnych poskutkowały w końcu powstaniem Europy drugiej prędkości z granicą na linii Odry. W zasadzie wszystko zaczęło się od tego, że Polska jako jedyne państwo Unii odrzuciła ponad 20 lat temu rezolucję o neutralności klimatycznej, co stanowiło kamień węgielny dla uznania naszego kraju drugorzędnym. Jako ci odsunięci musimy non stop borykać się z niedoborami, czego oczywiście rodzimi politycy nie chcą przyznać, wciąż kłócąc się między sobą. Wprowadzono między innymi ustawę o racjonowaniu prądu. Niby w ramach oszczędności, ale tak naprawdę przez problem z dostępnością surowców energetycznych. Dobrze, że było mnie stać na panele słoneczne. Tylko jak mają działać efektywnie, jeśli wszędzie tyle smogu…?

14.04.2040

Jak ja się cieszę, że w końcu mogłem się zobaczyć z córką! Nie układa mi się z żoną, więc niestety rzadko się widujemy…

Małą szczególnie zainteresowała moja kolekcja starych wydań „National Geographic”. Wertowała je dobrą godzinę, zatrzymując się co chwila, aż w końcu spytała: „Tato, a niedźwiedź polarny to co to?”. Zrobiło mi się smutno. Jak mam sześciolatce wyjaśnić, że większość oglądanych przez nią zwierząt wymarła?

Czy będzie w stanie pojąć, że Morze Duńskie, o którym uczy się w szkole, jeszcze dwie dekady temu było państwem, które pochłonęła woda ze stopniałej do końca Arktyki, na której z kolei żył właśnie wspomniany miś?

Czy dotrze do niej, że choć podjęto zdecydowane środki, włącznie z budową olbrzymiej zapory NEED na Morzu Północnym, nie udało się zapobiec zalaniu Europy Północnej przez podnoszące się oceany? Dziecko nie zrozumie, że choć za mojej młodości wzrosła znacznie świadomość społeczna zmian, mimo coraz głośniejszych protestów ekoorganizacji i zwykłych ludzi, mimo apeli naukowców z całego świata korporacje i rządy pozostawały sztywne w swoich poglądach, ad populum podpisywały rezolucje w stylu Agendy 2030, by i tak ich finalnie nie realizować, wciąż eksploatowały środowisko do granic możliwości, aż było już za późno…

21.04.2040

Udało mi się w końcu skontaktować z moim przyjacielem Mikołajem. Od roku pracuje w Afryce Równikowej jako jeden z głównych ekonomistów pod jurysdykcją Państwa Środka. Mówił, że dobrze mu tam płacą, tylko wszędzie pełno smogu i nie ma specjalnie gdzie jeździć, bo poza miastami pustynia. Nawet tam, gdzie całkiem niedawno była dżungla. Wspomniał, że tamtejsze państwa zastanawiają się nad wprowadzaniem chińskiej wizy. Nawet się nie zdziwiłem. Od wielu lat w końcu Chińczycy wykupywali tereny na kontynencie, zalewali go tanim towarem, w końcu sami się zaczęli osiedlać, więc było tylko kwestią czasu, zanim zechcą oficjalnie uznać Afrykę za swoją kolonię i korzystać w pełni z jej bogatych, niemal nietkniętych złóż. Skomentowałem tylko, że teraz reszta świata stanie się zależna od Państwa Środka bardziej niż kiedykolwiek. Mikołaj na to się roześmiał, że ma farta, jeśli w morzu chińskich twarzy zobaczy choć kilka czarnych dziennie. Wtedy nagle połączenie przerwało. Mam nadzieję, że to przez przerwę w dostawie prądu, bo jeśli żart nie spodobał się tamtejszej policji, to wolałbym nie być w jego skórze.

03.05.2040

Nie ma jak wyjść z domu, bo znowu wybuchły zamieszki. Klasyka – biją się skrajni liberałowie z narodowcami. Radykalizm zwalcza radykalizm. Na Zachodzie to by już dawno nie przeszło, tam poprawność polityczna stała się dominantą.

Na przykład znajoma, która przeniosła się do Stanów, opowiada, że przy zakładaniu konta na tamtejszym Facebooku do wyboru ma się jakieś kilkadziesiąt płci, a jeśli ktoś ją obrazi, to wystarczy go publicznie oskarżyć o dyskryminację i sprawa załatwiona.

Do tego pełne odcięcie się od jakiejkolwiek religii i ta nieustająca walka o „wolność” każdego, kto jest choć trochę odmienny od typowego Smitha. Na ogół takie opowieści kwituję przewróceniem oczami, bo od hipokryzji aż człowieka trzęsie. Przy takim przewrażliwieniu i wymyślaniu coraz to nowych praw „broniących mniejszości” już samo spojrzenie na kogokolwiek może być tam uznawane za obelgę, a ironiczne „Wolność to niewola” Orwella będzie niedługo można brać dosłownie.

U nas polaryzacja sprzed lat doprowadziła do odmiennej zgoła sytuacji. Wszędzie skrajności, choć przynajmniej liberałowie – w przeciwieństwie do narodowców – nie demolują miasta. Jedyny plus taki, że przy tych kontrastach wciąż można zachować własny światopogląd, o ile nie będzie się nim głośno dzielić, a zwłaszcza publicznie. Na razie mi się to udaje…

19.05.2040

Wszystkie media grzmią o powstaniu samozwańczego Kalifatu Francuskiego na terenie Unii. Z lewa lamentują nad zamachem na świeckość, z prawa krzyczą o ataku na chrześcijańskie wartości i tak dalej. Śmieszy mnie to, bo taki rozwój wypadków można było przewidzieć już w latach 10., kiedy miliony uchodźców przybijały do europejskich wybrzeży. Wielu koczowało na granicach w obozach, ale Francuzi przyjmowali tylu, na ilu pozwalał im budżet. Już wtedy zdarzały się przypadki, że nowo przybyli próbowali zmieniać otoczenie pod swoje dyktando. Niestety, przywieźli ze sobą swoją kulturę i religię, ale miast ubogacać nimi świat, woleli kurczowo się ich trzymać i psioczyć na wszystko inne. Przy ujemnym przyroście populacji na Zachodzie kwestią czasu było, kiedy arabska kombinacja poligamii i wczesnego zamążpójścia doprowadzi do przewagi nad ludnością rodzimą. Teraz pozostaje tylko pytanie, jakie będą ich stosunki z krajami Unii. Czy wystarczy im utworzenie własnego państwa? Czy jednak będą chcieli dalej nawracać niewiernych i grozi nam pierwsza od lat wojna wyznaniowa?

23.05.2040

Jednocześnie jestem smutny i cieszę się, że mogłem być częścią tego przemijającego pokolenia, które znało jeszcze klasyków muzyki z poprzednich lat, ceniło wartość tekstu (w końcu do tej pory znam mnóstwo utworów Kaczmarskiego na pamięć) i potrafiło dostrzec wirtuozerię instrumentalistów. To, czego słucha się ostatnimi czasy, w moich kategoriach bardziej kwalifikuje się pod przypadkowe zbiory dźwięków. Przykład z dzisiaj: córka podczas odwiedzin zaczęła puszczać z telefonu swoje ulubione utwory. Potrzebowałem mniej więcej trzech sekund, żeby powiązać melodię z kilkunastoma innymi, które ostatnio słyszałem w pracy, i zacząłem się zastanawiać, która była wzorowana na której. Najgorsze jednak było to, że chwilę później zdałem sobie sprawę z tego, że tekst składa się z totalnie przypadkowych słów. Zapytałem małą o tytuł, a ta z największym zdziwieniem odpowiedziała: „Tato, przecież to hit tygodnia, a-RUbA!”. Skonfundowany wyszukałem ów kawałek w internecie. No tak, mogłem się spodziewać – „autor: algorytm Glados”. Jemu podobne powstawały, kiedy byłem nastolatkiem. Wtedy też tworzyły bzdurne piosenki, ale na podstawie wprowadzania weń popularnych utworów z lat 10. i 20., kiedy przynajmniej można było zrozumieć coś z tekstu. Jednak po latach takiego uśredniania komputer zaczął być karmiony już wyalgorytmowanymi utworami, przez co przestał rozróżniać, co jest tekstem, a co nie, więc zaczął losowo zlepiać sylaby, byle tylko melodycznie brzmiały. I to się sprzedaje! Próbowałem odciągnąć córkę od tej abominacji, puszczając „Brothers in Arms” Dire Straits, ale tylko się skrzywiła i poprosiła, żebym wyłączył to dziwactwo dla boomerów. Boomer to piekielne określenie z miejsca określające osobę lubiącą starsze rzeczy jako zacofaną. A ona ma ledwie sześć lat…

04.06.2040

Budzi mnie dzisiaj powiadomienie, że od dwóch tygodni zalegam z podatkiem za wodę.

Kiedy chciałem zrobić sobie śniadanie, bioskaner w lodówce zablokował półkę z jajkami, bo mam zbyt wysoki cholesterol.

Przy wychodzeniu z domu zegarek przypomniał mi, że mam dziś umówione dwa spotkania, piwo ze znajomym, a w ogóle to nie wyrobiłem jeszcze w tym tygodniu mojej średniej kroków. Po drodze co rusz otrzymywałem reklamy a to jakiegoś sklepu muzycznego, a to klubu miłośników starych książek, a to o usługach jakiegoś kręgarza, bo mnie w krzyżu ostatnio łupało. W pracy szef wezwał mnie na dywanik, bo aplikacja pracownicza doniosła mu, że śmiałem się z niego w weekend po pijaku. Na spotkaniu z kumplem barman odmówił mi drugiego piwa, bo przekroczyłem już limit alkoholu na ten tydzień. Gdy w domu nie mogłem zasnąć, włączył się telewizor i wyświetlił się program o higienie snu. Mam dość! Jeszcze raz będę pod tak zmasowanym atakiem, to wyrzucę całą elektronikę przez okno i kupię na starociach telefon z tarczą. Dzwoni. I to wystarczy. Swoją drogą, to naprawdę śmieszny paradoks, że w kraju tak zubożałym, z brakami na każdym niemal polu rząd wydaje bajońskie sumy na utrzymanie tak zaawansowanego aparatu inwigilacji. Wielki Brat patrzy? Tylko po co, skoro nawet służby państwowe nie potrafią egzekwować prawa, jakiekolwiek by ono było? A zresztą, w końcu już 100 lat temu Lem napisał: „Politycy są ludźmi nazbyt głupimi, by ich postępowanie oceniać rozumem”.

06.06.2040

Odświeżyłem sobie niedawno „Sapiens” Harariego, książkę, którą podsunął mi ojciec ponad 20 lat temu. Nie mogę wyjść z podziwu, jak trafnie opisał ludzi jako gatunek, zwłaszcza jego powtarzalne mechanizmy zachowań niosące przestrogę na przyszłość. Już w latach 10. w przystępnej formie przedstawił destrukcyjną naturę homo sapiens, która niepowściągnięta może mieć tragiczne skutki. Niestety, choć samo dzieło stało się międzynarodowym hitem, to potraktowano je jako wciągającą lekturę, jedną z wielu, którą po skończeniu odkłada się na półkę i o niej zapomina. Naprawdę irytuje mnie, że ludzie podeszli do niej bez jakiejkolwiek świadomości, że dotyczy ona również i przede wszystkim ich samych, i to im właśnie daje przestrogę. Kolejny raz udowodnili, że większość społeczeństwa nie jest zdolna do jakichkolwiek głębszych refleksji. Szkoda, że ta pozycja nie została potraktowana poważnie przez decydentów, ludzi świadomych i światłych, że nie zainspirowała ich do wspólnych działań o szerokim zasięgu. Być może mój świat wyglądałby teraz zupełnie inaczej…

(Tekst w pewnym stopniu różni się od wersji konkursowej. Zredagowaliśmy go – detale i doprecyzowania, żadnych znaczących ingerencji ani rozwinięć – na potrzeby druku. Tytuł od redakcji)

(w Wyborczej – pod linkiem)

Bartosz Iwo Kimszal - maturzysta III LO im. Alfreda Lityńskiego w Suwałkach, mieszka w Sejnach

Zdobywca 5 miejsca

Budzik zadzwonił chwilę po siódmej

Budzik zadzwonił chwilę po siódmej. Znajdowałem się w nowoczesnej, choć niewiele odstającej od konkurencji prywatnej klinice specjalistycznej. Pomieszczenie było duże i przestronne. Sterylne było wszystko, bez względu na wielkość, przydatność czy częstotliwość użytku. Pomalowane na biało ściany odbijały promienie słoneczne niczym lustro. Kiedy otworzyłem oczy, światło wdzierające się przez okno zadziałało jak granat błyskowy.

Odniosłem wrażenie, że wszystkie barwy wybuchły prosto na moją twarz. Moje lewe oko skryło się za powieką w odruchu obronnym. Prawe, trudno na ten moment stwierdzić, czy moje, w ułamku sekundy dostosowało parametry naświetlenia i zredukowało rażący blask. Brzmi dziwnie? Już tłumaczę. Technologiczny cud umieszczony w moim oczodole to bioimplant, niesamowicie drogi i skomplikowany w budowie sztuczny narząd zastępczy. Bardzo lubiłem swoje naturalne oko, nie ma co do tego wątpliwości.

Przez stan powietrza, który jest gorszy z roku na rok, stracić zdrowie jest banalnie łatwo. Pech chciał, że również mnie spotkało to nieszczęście i moje lewe oko dwa tygodnie temu niespodziewanie przestało współpracować. W efekcie tego niezapowiedzianego buntu stałem się połowicznie ślepy. W klinice nie stwierdzono, czy był to wynik wpływu metali ciężkich zawartych w powietrzu i mojej nieuwagi przy zakładaniu maski ochronnej, czy może odłamek włókna szklanego, z którego wykonana jest większość budynków. Czynnik, który pozbawił mnie oka, nie jest w tym momencie istotny. Z pomocą przyszła konsultantka pewnej korporacji specjalizującej się we wspomnianych wcześniej implantach. Nie są one jeszcze szeroko dostępne. Mnie do eksperymentu wybrano losowo. Pierwsza doba z tym wynalazkiem to ciekawe przeżycie.

Nie będę jednak pisał o moim nowym oku. Wydaje mi się, że (nie licząc szanownego zarządu korporacji) nikogo to nie interesuje, mimo faktu, że jest to dla mnie dość duże wydarzenie.

Czuję podobne emocje jak wtedy, gdy pisałem maturę – niepewność, lekki strach, poczucie, że wiem, co robię, i że moje położenie nie jest dziełem przypadku. W momencie uświadamiania sobie, że wszczepiono we mnie swego rodzaju symbol rozwoju naukowego, zacząłem się zastanawiać, co wydarzyło się na świecie w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Kiedyś takie implanty można było zainstalować kontrolowanej przez gracza postaci w grze komputerowej – dziś doświadczam wszczepu osobiście. Moja fascynacja cyberpunkowymi klimatami urzeczywistniła się szybciej, niż sądziłem.

Wróćmy do wspomnianej matury. Pisałem ją w 2020 roku. Podobnie jak rówieśnicy wytężałem umysł nad kartką, próbując wykopać z głowy wszystko, czego nauczyłem się w liceum. Pieczołowicie przygotowany arkusz składał się z kilku sklejonych ze sobą kartek A4. Dziś za czysty arkusz papieru można kupić sobie dom lub dobry samochód. Papier z prawdziwego zdarzenia, stworzony z drzewopochodnego materiału, dwadzieścia lat po mojej maturze jest unikatem.

Samo spotkanie drzewa (innego niż tlenowe czy sztuczne, ewentualnie hodowanego w rezerwatach, tam gdzie jeszcze to możliwe) w naturalnym środowisku jest chwilą wartą zatrzymania się i zrobienia zdjęcia.

Smog i ocieplenie klimatu były zbyt dużym wyzwaniem dla możliwości lasów na Ziemi. Drzewa zaczęły wysychać lub tracić swoje właściwości biologiczne. Swoją drogą, mój implant ma funkcję wykonywania cyfrowych fotografii. Bardzo możliwe, że za kilka lat troskliwy rząd lub złośliwy haker bezczelnie to wykorzystają. W ciągu paru ostatnich dziesięcioleci nowinki technologiczne były niejednokrotnie używane jako broń – czy tego chcieliśmy, czy nie.

Poza oczywistymi przykładami, jak telefony czy urządzenia smart, które śledzą każdy ruch domowników (dziś nie produkuje się innych), muszę wspomnieć o Internecie. W zamyśle wspaniały pomysł Tima Bernersa-Lee doprowadził do wielu przykrych i niefortunnych wydarzeń. Wymienianie ich po kolei zajęłoby wieki, ja spróbuję nakreślić te, które spowodowały, że świat w roku 2040 wygląda właśnie tak.

Internet dał ludziom wiele: swobodny dostęp do informacji, możliwość łączenia się w grupy czy reklamę, która dosięgnie dosłownie każdy zakątek świata. Te niewątpliwe zalety zostały wykorzystane przeciwko nam samym, w myśl destrukcyjnej natury ludzi.

Na treści i informacje umieszczane w sieci przez lata nie zostało nałożone żadne prawo. Pozwoliło to na zmianę historii w banalny wręcz sposób – niewygodne fakty były przekręcane lub wymazywane. Z biegiem czasu naoczni świadkowie umierali, a książki i zapisane w nich dowody czy daty znikały w płomieniach. To straszne, że tak niewielu zareagowało na likwidację bibliotek. Tony papieru po prostu palono, a w ich miejsce pojawiały się nowe serwerownie, niezbędne do polepszenia przepływu informacji cyfrowej. Książki czytało coraz mniej osób, więc demokratycznie stwierdzono zgon fizycznej literatury.

Miarowe i konsekwentne ogłupianie społeczeństwa doprowadziło do niesamowitych anomalii społecznych. Dziś takie osoby zamyka się w zakładach psychiatrycznych, lecz dwadzieścia lat temu po świecie chodzili ludzie dosłownie wypierający się wiedzy. Denialiści klimatyczni, płaskoziemcy czy pseudonaukowcy (chociaż sami siebie nazywali ludźmi wyzwolonymi) skutecznie spowalniali postęp. Z niezrozumiałego dla mnie powodu podważane były dokonania ludzkości. Doprowadziło to do takiego zamętu w mediach społecznościowych, że duża część informacji pojawiających się w sieci była natychmiastowo odrzucana – bez względu na konstruktywną argumentację i zgodność z prawdą. Grupy „wyzwolone od złej nauki” można porównać do niegrzecznych dzieci rujnujących harmonię w klasie. Buntowników jest (całe szczęście) mniej, ale krzyczą wystarczająco głośno, aby zagłuszyć innych. Nawet prowizoryczne filtry fake newsów (które w tym porównaniu można przedstawić jako nauczyciela) nie poradzą sobie z rozwydrzoną i pełną nieświadomej nienawiści masą. Łatwość, z jaką przychodziło edytować prawdę, wykorzystali nie tylko spiskowcy.

Po to narzędzie sięgnęła o wiele potężniejsza machina – polityka. Politycy sprawnie działający w sieci mieli ogromną przewagę nad tymi, którzy nie opanowali potencjału szerokiego dostępu do niej. Wyborcze wojny z popularnych w czasach mojej młodości bannerów, porozwieszanych dosłownie w każdym możliwym miejscu, przeniosły się do Internetu i mediów społecznościowych. Niewygodne osoby i treści były niszczone w ciągu kilku godzin – precyzyjny dobór słów we wpisach potrafił zamydlić oczy każdemu internaucie. Użytkowników Facebooka czy Twittera trudno o cokolwiek oskarżać. Nikt nie był świadom tego, co dzieje się w biurach PR-owych partii i jakiej manipulacji poddawani są użytkownicy. Niech ostatecznym zobrazowaniem wpływu Internetu na polityczny świat będzie fakt, że od 2032 roku polscy posłowie nie spotykają się w Sejmie czy Senacie – wszystkie sprawy omawiane są online.
Gorące obrady zostały przeniesione do sieci, natomiast nigdzie nie udało się przenieść gorącego klimatu, w jakim żyjemy. Problem jest znany ludzkości od bardzo dawna. Na maturze z geografii pojawiały się pytania dotyczące klimatu i jego zmian, a wielu moich przyjaciół ukończyło studia o kierunku ekologicznym.

Niestety, jak pisał Julian Tuwim, „ruszyła maszyna”, a siły maszyny nikt nie powstrzymał. Pamiętam, jak restauracje masowo pozbywały się plastiku, a moi rówieśnicy solidarnie pili wodę z butelek wielokrotnego użytku. Argumentem przemawiającym do osób wrażliwych były tony zanieczyszczeń w morzach, które skutecznie zabijały żyjące tam stworzenia. Osobom mniej wrażliwym pokazywano suche fakty, takie jak rosnące z roku na rok średnie temperatury powietrza czy zmiany w świecie natury. Nie znaleziono natomiast argumentu, który mógłby przekonać rząd chiński do podjęcia działań mających na celu uratowanie planety.

Na nic zdały się prośby i groźby – Chiny po dziś dzień są państwem tak potężnym i niezależnym, że nikt nie jest w stanie im zagrozić. Stan Ziemi okazał się błahostką przy miliardach dolarów pozyskiwanych z fabryk, hut i zakładów napędzanych węglem. Ślad węglowy Chin to w tym momencie liczba tak ogromna, że nie ma sensu jej podawać. Mojego dziadka zabiła starość, mojego ojca rak płuc, mnie i całą planetę najprawdopodobniej zabije zaślepiona żądza wzbogacenia się azjatyckiego mocarstwa. Żadna suma nie pokryje kosztów, jakie ponieśliśmy my wszyscy.

Pogoń za pieniądzem nie jest wartością wyłącznie chińską. Kult bogactwa w latach dwudziestych XXI wieku dorzucił swoje trzy grosze do skarbonki podpisanej „zagłada Ziemi”. W tamtych czasach ludzie, otumanieni walutą i chęcią posiadania więcej niż inni, dopuszczali się okropnych i podłych działań. Wyzysk i wykorzystywanie pozycji to naturalna cecha człowieka, jednak wtedy nastąpił tak zwany peak. Duże wrażenie zrobił na mnie głośny dokument serwisu Vice z 2015 roku. Użyję go jako przykładu ilustrującego to, co działo się kilkanaście lat temu. Film ukazywał pracę, o ile można to w ten sposób nazwać, południowoamerykańskich karteli narkotykowych. Grupy przestępcze wycinały lasy, zabijały ludzi i zwierzęta stające im na przeszkodzie. Na wyczyszczonych polach powstawały miejsca produkcji kokainy. Cały proces prowadził do wzbogacenia się garstki ludzi kosztem Bogu ducha winnych. Dystrybuowane narkotyki trafiały potem w przeróżne zakątki świata, w tym do Wielkiej Brytanii. Na Wyspach przeprowadzono ankietę. Wypowiadały się w niej osoby sporadycznie zażywające psychoaktywne produkty wprost z lasów Amazonii. Pytane osoby następnie uświadamiano, jakie konsekwencje idą za produkcją narkotyku. Może to szokujące, ale ankietowanych wcale nie martwili ginący cywile, robotnicy, członkowie kartelu czy żołnierze walczący z gangsterami.

Największe poruszenie wywoływały informacje o wycince lasów. Zabawny paradoks, nieprawdaż? Mieszkańcy Anglii gotowi byli poświęcić swoje imprezowe życie tylko dlatego, że naruszany jest ekosystem dżungli. Śmierć ludzka pozostawiała ich niewzruszonych. Jak widać, dżungle w ciągu dwudziestu lat zostały wycięte w pień. Obrazy amazońskich lasów pozostały tylko w głowach, a narkotyki, ubrania czy pola uprawne, w imię których systematycznie niszczony był klimat, dziś niewiele kogokolwiek obchodzą.

Dochodzę do wniosku, że były to bardzo smutne i dewastujące dwa dziesięciolecia. Kiedy zdawałem maturę, widziałem przyszłość w jasnych barwach. Wydawało mi się, że świat pozostanie taki sam, być może zrobi parę kroków w przód. Niestety, ludzkość założyła plecak pełen odpowiedzialności, ciężki i przeładowany, i ostatecznie upadła pod jego ciężarem. Nie przywrócimy tego, co było kiedyś – to nie komputer, w którym kombinacja przycisków cofnie niechciany błąd. Jedyne, co możemy zrobić, to nauczyć się żyć w świecie pozbawionym wielu pięknych zjawisk, elementów i atrakcji, które człowiek sam sobie odebrał.

 

(w Wyborczej – pod linkiem)

Przewiń na górę