Gdzie jest kontrrewolucja?

Gdzie jest kontrrewolucja?

Walka pomiędzy siłami liberalnymi i nieliberalnymi zdominowała w ciągu ostatnich kilku lat scenę polityczną w Polsce, w Europie i szerzej. Mam przeczucie, że tak będzie jeszcze przez co najmniej dziesięć lat. A to dlatego, że prawdziwą stawką w tej walce nie są wybory, lecz ideologie. Podczas gdy wiele uwagi opinii publicznej poświęcone jest zwycięskim i przegranym partiom i rządom, prawdziwa bitwa nie toczy się o miejsca w parlamencie i posady ministerialne, ale o serca i umysły obywateli. Czy przyjmą liberalne, czy też nieliberalne wartości?
Różnica między wartościami liberalnymi i nieliberalnymi nie jest oczywiście tak kontrastowa jak między bielą a czernią. Istnieją różne szkoły liberalizmu i różne pojęcia nieliberalizmu. Czasami zależą one od lokalnych okoliczności, innym razem od sporów doktrynalnych. Normy liberalne (i nieliberalne) mogą pozostawać w konflikcie; weźmy na przykład pojęcia wolności i równości. Niektóre pakiety normatywne są trudne do sklasyfikowania. Czy ekonomia neoliberalna to koncepcja liberalna, czy nieliberalna?

Odsuwając na bok wszelkie komplikacje, musimy stwierdzić, że liberalna i nieliberalna wizja świata znacznie się od siebie różnią. Rodzi się pytanie, którą z tych wersji wybiorą obywatele w nadchodzących latach? Czy opowiedzą się za dalszą integracją europejską, czy też za powrotem do państwa narodowego? Czy będą optować za państwem teokratycznym, czy za przejrzystym rozdziałem państwa i Kościoła w tak kluczowych dziedzinach jak edukacja? Czy będą woleli politykę zagraniczną opartą głównie na (egoistycznych) interesach narodowych, czy na normach moralnych, przede wszystkich na prawach człowieka? Czy otworzą się, czy zamkną na „innych”: Żydów, muzułmanów, imigrantów czy niepełnosprawnych? Czy będą optować za tradycyjną, czy też nowoczesną rodziną, akceptując, a nie odrzucając, prawa osób LGBT i różne formy wspólnego życia? Czy będą dążyć do konfrontacji, czy też do kompromisu w realizowaniu swych wizji politycznych? Jak będą rozumieli dobro publiczne; przyjmą czy odrzucą redystrybucję i solidarność?

Mam nadzieję i modlę się o to, by większość Europejczyków dała liberalną odpowiedź na wszystkie te pytania. Wydarzy się tak jednak tylko wtedy, gdy pojawi się nowe pokolenie intelektualistów i polityków, oferując nam liberalne pojęcie dobrego społeczeństwa na miarę XXI wieku. Zwycięzcy rewolucji liberalnej, która nastąpiła po 1989 roku, wystawili na szwank – jeśli nie zdradzili – liberalne wartości, a w konsekwencji utracili zaufanie społeczne.

Mogą wygrywać wybory w tym czy innym kraju, ale nie mają już pozycji pozwalającej im na dyktowanie, co jest sensowne i odpowiednie, a już na pewno nie mogą ustalać, co jest sprawiedliwe, a co nie.

Liberalna rewolucja

Po upadku muru berlińskiego liberalizm był jedyną obowiązującą doktryną, od Nowego Jorku po Tallin i Ateny. Partie, które kwestionowały wolny rynek i demokratyczny system kontroli, nie zyskiwały zbyt wielu wyborców. W polityce obowiązywało poszukiwanie kompromisów, a nie dwubiegunowy konflikt. Normą była tolerancja kulturowa i neutralność religijna. Unia Europejska była postrzegana nie tylko jako motor bogactwa, ale także jako siła moralna szerząca normy liberalne na całym świecie. Interpretacja historii, idealny model społeczeństwa, trendy kulturowe dotyczące nie tylko filmów, ale także codziennej diety odzwierciedlały liberalny paradygmat.

Z czasem liberalizm stworzył własny, szczególny świat, z własnymi prawami i racjonalnością. Jak wszystkie silne ideologie liberalizm definiował pojęcie normalności. Była to wszechstronna biblia, mówiąca, co jest dobre lub złe w społeczeństwie, a nie tylko instrukcja, jak wygrać wybory i robić pieniądze.

Trend ten wystąpił także w Polsce po 1989 roku, kiedy liberalne ideały podbiły serca i umysły większości obywateli pomimo istniejącego szczątkowego nacjonalizmu z jednej strony i nostalgii za komunizmem z drugiej. Podczas negocjacji przy Okrągłym Stole doszło do kompromisu, bo Polacy nie mieli ochoty na konfrontację z lokalną nomenklaturą komunistyczną i jej patronami w Moskwie. Odbyły się procesy polityczne bez sensacji, a „lustracja” była łagodna, bo Polacy woleli patrzeć w przód, zamiast oglądać się za siebie. Utrzymano rozdział państwa i Kościoła, przynajmniej na papierze, bo wielu katolików w Polsce było sceptycznych wobec potęgi kleru. Były szeroko nagłaśniane gesty pojednania pomiędzy Polakami i Żydami, a czeczeńskich uchodźców i ukraińskich migrantów zarobkowych witano z otwartymi ramionami. Partia broniąca praw osób LGBT i wolności seksualnej otrzymała wystarczające poparcie, by przeskoczyć wysoki próg wyborczy w wyborach parlamentarnych w 2011 roku. To znaczyło, że po raz pierwszy w historii w polskim parlamencie znaleźli się poseł otwarcie przyznający się do homoseksualnej orientacji (Robert Biedroń) oraz transseksualna posłanka (Anna Grodzka). W referendum przeprowadzonym w 2004 roku integracja europejska otrzymała ogromne poparcie.

Istniało także szerokie poparcie społeczne dla multilateralizmu i pomocy humanitarnej. W skrócie: liberalizm pojawił się jako główna idea polityczna i obyczajowa z ogromnym zaufaniem społecznym i jedynie okazjonalnymi sprzeciwami gdzieś na marginesie.

Jednakże z upływem lat stało się jasne, że normy liberalne zostały zagrożone lub zdradzone przez samozwańczych liberalnych polityków z centroprawicowych i centrolewicowych partii, które rządziły światem zachodnim. W coraz większym stopniu liberalne rządy okazywały się pełne usterek. Nierówności bardzo się pogłębiły, korporacje unikały płacenia podatków, notorycznie cięto wydatki na cele społeczne.

Demokracja także została osłabiona – jeśli nie wypaczona – pod liberalnymi rządami. Jej filary – parlamenty, partie i media – doświadczały niszczących skandali i traciły zaufanie zwykłych ludzi. Ciała niepochodzące z wyboru, takie jak banki, sądy konstytucyjne i Komisja Europejska, stopniowo dostawały zgodę na podejmowanie kluczowych decyzji. Organizowano wybory, ale nie generowały one prawdziwych zmian i nie dawały wyborcom poczucia, że ich głos się liczy.

Nie lepiej zachowywali się liberałowie w polityce międzynarodowej. Kraje były najeżdżane bez mandatu ONZ, a następnie pozostawiane na pastwę lokalnych watażków. Torturowano więźniów. Szpiegostwo w komunikacji cyfrowej stało się normą. Prześladowano sygnalistów ujawniających wszystkie te niewygodne prawdy. Autokraci w sąsiednich krajach byli przekupywani, by utrzymać „stabilizację” i trzymać pod kontrolą falę migrantów, podczas gdy demokracja i aktywiści upominający się o prawa człowieka byli pozostawiani własnemu losowi. Proszę przypomnieć sobie liberalną reakcję na arabską wiosnę.

Integracja europejska była sztandarowym elementem liberalnego projektu, generującym dobrobyt i współpracę. Jednak w ostatnich latach stała się symbolem polityki zaciskania pasa, stagnacji i konfliktu.

Okazało się, że liberalne rządy nie są zbyt sprawne, zwłaszcza w krajach Europy Południowej, mocno dotkniętych kryzysem 2008 roku. W jego wyniku gospodarka Grecji skurczyła się o 20%, ale Hiszpania, Włochy, Portugalia (oraz Irlandia) także ucierpiały. A jednak nawet w krajach, które odniosły pozorny sukces, problemy zaczęły stopniowo wypływać na powierzchnię. Pod liberalnymi rządami PKB Polski urósł o ponad 20%, a bezrobocie na poziomie około 8% wydawało się niewielkie w porównaniu z Hiszpanią, gdzie wynosiło prawie 19%. Jednak Polska stała się stolicą prekariatu, śmieciowe umowy nie zapewniają zatrudnionym bezpieczeństwa ani świadczeń społecznych. Także w Polsce pojawiły się największe nierówności w zarobkach; 10% najlepiej opłacanych pracowników zarabiało przynajmniej dwa razy tyle, co 10% najgorzej opłacanych Szwedów i prawie pięć razy tyle, ile zarabiali najgorzej opłacani Polacy. Opublikowany w 2019 roku raport Thomasa Blancheta, Lucasa Chancela i Amory Gethin (Evidence from Distributional National Accounts, 1980–2017, WID. World Working Paper 2019–6) przedstawiał dane wskazujące na to, że pod liberalnymi rządami Polska stała się krajem największych nierówności w Unii Europejskiej.

Kontrrewolucja

W 2015 roku wyborcy w Polsce przywrócili władzę partii Prawo i Sprawiedliwość, której kampania pełna była antyliberalnych sloganów. Kilka lat wcześniej PiS rządziło już krajem i nie był to wielki sukces polityczny ani gospodarczy. Dla liberałów, którzy zapewnili Polsce niezły wzrost gospodarczy, wyniki wyborów parlamentarnych (i prezydenckich) w 2015 roku były szokiem. Wyborcy najwyraźniej zagłosowali na podstawie swojego codziennego doświadczenia ekonomicznego, ignorując optymistyczne statystyki dotyczące wzrostu przedstawiane przez liberalne media. Po uzyskaniu władzy rząd Prawa i Sprawiedliwości wprowadził politykę świadczeń społecznych, na którą kraj – według liberalnych komentatorów – nie mógł sobie pozwolić. Jednak od tamtego czasu polska gospodarka wciąż rośnie, co stawia dawnych rządzących w bardzo niewygodnej sytuacji.

Od tego czasu liberałowie zostali pokonali w kilku innych krajach. Najbardziej spektakularna była przegrana brytyjskich liberałów w referendum na temat brexitu w 2016 roku. We Włoszech dwie nieliberalne partie wygrały wybory w 2018 roku i sformowały razem rząd. Aż siedem nowych państw członkowskich Unii Europejskiej ze środkowej i wschodniej Europy – Węgry, Polska, Czechy, Słowacja, Rumunia, Chorwacja i Bułgaria – ma dziś rządy, które można nazwać nieliberalnymi. „Populiści” nieźle sobie radzą także w tak bogatych krajach, jak Austria, Dania, Szwecja, Finlandia, Holandia i Słowenia. Emmanuel Macron pokonał Marine Le Pen w wyborach prezydenckich, ale od zeszłego roku zmaga się z protestami „żółtych kamizelek”. Nawet w Niemczech prawicowa nacjonalistyczna Alternatywa dla Niemiec (AFD) zdobyła prawie sto miejsc w Bundestagu w wyborach w 2017 roku. Angela Merkel utrzymała władzę, ale jej partia i socjaldemokratyczni sojusznicy przeżyli historyczną porażkę.

Inna niewygodna wiadomość dla liberałów jest taka, że przez ostatnie trzy czy cztery lata trudno wymienić jakieś sukcesy wyborcze partii centrolewicowych i centroprawicowych. Zuzana Čaputová wygrała wybory prezydenckie w Słowacji w 2019 roku, głosząc liberalny program, ale jest ona aktywistką działającą na rzecz ochrony przyrody i walczącą z korupcją, bez zawodowego doświadczenia w polityce. Poza tym władza prezydenta Słowacji jest mocno ograniczona. Obecny liberalny prezydent Austrii Alexander Van der Bellen wywodzi się z małej Partii Zielonych, a nie z partii, które rządziły Austrią przez ostatnie dziesięciolecia (jego formalna władza jest także bardzo ograniczona). Jeremy Corbyn był w stanie przemówić do wielu młodych Brytyjczyków i osiągnął przyzwoity wynik w wyborach w 2017 roku. Jednakże Corbyn nie nazwałby siebie liberałem, a liberalne skrzydło Partii Pracy otwarcie go nienawidzi.

Nieliberalni politycy to niejednorodna zbieranina z różnymi dokonaniami na koncie. Niektórzy są neofaszystami, inni neokomunistami, jedni mają libertariańskie korzenie, a inni – konserwatywne. Jedni mówią głównie o polityce oszczędności, inni o muzułmanach, niektórzy są nacjonalistami, inni secesjonistami; jedni są umiarkowani, inni dogmatyczni. Ich nowa gwiazda, Thierry Baudet, który wszedł do holenderskiego parlamentu w 2019 roku, pojawił się praktycznie znikąd. Jest byłym naukowcem z prestiżowego Uniwersytetu w Lejdzie. Baudet posługuje się wyrafinowanym językiem, często odnosząc się do filozofii i literatury, ubiera się elegancko, a nawet gra na pianinie. Jego partia nazywa się Forum na rzecz Demokracji, a nie Patriotyczny Front Prawdziwych Holendrów. Atakuje ona jednak elity, imigrantów, obrońców przyrody i eurokratów, uderzając w apokaliptyczne tony i obiecując łatwe rozwiązania trudnych problemów Europy. PiS także ma w swoich szeregach przeróżne postacie. Do ideologicznych guru tej partii należą z jednej strony profesor Krystyna Pawłowicz, z drugiej profesor Zdzisław Krasnodębski.

Nieliberalni politycy zawsze byli częścią zachodniego świata – na przykład Jean-Marie Le Pen zdobył miejsce we francuskim Zgromadzeniu Narodowym w 1956 roku – jednakże nigdy nie udawało im się formować rządów w państwach zdominowanych przez liberalne ideały. Ich ostatni sukces jest więc wydarzeniem bezprecedensowym i więcej mówi o liberalnym kryzysie niż o charyzmie czy strategii poszczególnych przywódców. Istnieje wiele dowodów na to, że w ostatnich latach wyborcy głosowali przeciwko centrolewicowemu i centroprawicowemu establishmentowi, poszukując zwycięskiej alternatywy. Do owych zwycięskich alternatyw należą nie tylko partie nacjonalistyczne, sprzeciwiające się polityce oszczędności i przyjmowaniu imigrantów, ale także Zieloni i różne niezidentyfikowane podmioty polityczne, takie jak La République En Marche! czy Wiosna w Polsce. Wszystko to wskazuje na to, że nieliberalna polityka jest w modzie, bo klasa liberalna, która rządziła Europą przez ostatnie 20 czy 30 lat wypadła z łask. Ludzie, którzy lojalnie popierali liberalne partie centroprawicowe i centrolewicowe, zdecydowali się na szukanie alternatyw. Nieliberalni politycy wykorzystali tę szansę. Zaoferowali wyborcom przeciwieństwo liberalnych dogmatów. A wszystko można o nich powiedzieć, tylko nie to, że są umiarkowani czy nieśmiali; są dumni z tego, że niosą transparenty nieliberalnej demokracji, gospodarki, polityki zagranicznej i kultury. Reszta jest historią.

Liberalna ekonomia w swoim neoliberalnym wariancie znalazła się pod ostrzałem za pozostawienie lokalnych społeczności na łasce międzynarodowych firm i kapitału. Imigranci także znaleźli się w centrum antyliberalnych kampanii, bo stali się produktem liberalnej polityki otwartych granic, ochrony mniejszości i walki o wolność ekonomiczną. Integracja europejska jest jeszcze jednym symbolem liberalnego projektu i nic dziwnego, że często znajduje się na celowniku za rozmywanie więzi narodowych, nadmierne wtrącanie się w krajowe regulacje i promowanie kultury kosmopolitycznej. Liberalny model rodziny i edukacji także jest kwestionowany. Witold Waszczykowski, były minister spraw zagranicznych Polski, posunął się do tego, by publicznie szydzić ze „świata cyklistów i wegetarian, którzy korzystają wyłącznie z odnawialnej energii i walczą z wszelkimi przejawami religii”.

Liberałowie błyskawicznie zaczęli wytykać nieliberalne przywary, a były one liczne. Dzieje się tak dlatego, że nowe elity były niedoświadczone i często okazywały się nieudolne. Nie miały także jasnego, a zwłaszcza przekonującego pomysłu na rosnące problemy gospodarcze, demokratyczne i te związane z imigracją. System sądownictwa pod rządami liberałów być może miał zbyt dużą władzę i był nieskuteczny. Jednak niszczenie niezawisłości sędziów raczej nie sprawi, że sądy będą działały lepiej. Krytykowanie wad systemu Schengen to jedno, czym innym zaś jest znalezienie dobrego rozwiązania problemu imigracji i imigrantów. Niemoc demokracji nie zniknie na mocy zarządzenia czy dekretu. Życia rodzinnego nie ożywi większa ilość publicznych pieniędzy i restrykcje inspirowane przez Kościół. Mało prawdopodobne, by opuszczenie Unii Europejskiej uczyniło państwa bogatszymi i bardziej niezależnymi.

Najprawdopodobniej nieliberalni politycy nie zostaną zapamiętani z powodu innowacyjnych rozwiązań problemów kapitalizmu i demokracji. Większość z nich osiągnie niewiele w kategoriach ekonomicznych i administracyjnych. Ale ich wkład w historię to złamanie monopolu liberałów na myślenie. W całej Europie nieliberalni intelektualiści i politycy zdołali podać w wątpliwość kilka wcześniej niekwestionowanych liberalnych prawd; wprowadzili potężną alternatywę wobec liberalnej narracji i zmobilizowali wielkie warstwy społeczeństwa, by na nich głosowały lub nawet angażowały się w ich nieliberalną kontrrewolucję. Rynek idei został otwarty i pojawiła się nowa klasa nieliberalnych ewangelistów (czy też propagandystów). Poszczególni politycy i ich partie mogą wkrótce zniknąć, ale to niekoniecznie oznacza powrót liberalizmu.

Reakcje na kontrrewolucję

Dzisiejsi komentatorzy zwykle skupiają się na kwestiach praktycznych: czy we Włoszech utrzyma się „żółto-zielona” nieliberalna koalicja? Czy PiS zdoła wygrać następne wybory parlamentarne? Czy będą one wolne i uczciwe? Czy Fidesz zostanie wyrzucony z grupy EPP w Parlamencie Europejskim? Jednakże moja analiza wskazuje na to, że powinniśmy także pytać o to, czy nieliberalne pojęcie dobrego społeczeństwa zwycięży to liberalne na średnią i długą metę? Jeśli tak, możemy oczekiwać nowego pokolenia nieliberalnych polityków, którzy zastąpią obecnych. Tym samym sukcesy wyborcze partii liberalnych mogą się okazać krótkotrwałe.

Kluczowym zadaniem liberałów jest odzyskanie zaufania wyborców. Jak przekonać ich, że liberalizm jest dobry, pomimo dwuznacznego dziedzictwa liberalnych rządów? Do tej pory liberałowie próbowali głównie bronić swego dziedzictwa za pomocą statystyk, ale nie było to ani wiarygodne, ani skuteczne. Liberałowie próbowali także zdyskredytować swych nieliberalnych oponentów. Było to bardziej wiarygodne, ale nieskuteczne w tym sensie, że nie prowadziło do zwycięstwa wyborczego, a już na pewno nie ideologicznego. Liberałowie próbowali także stworzyć zjednoczony front przeciwko „populistycznemu zagrożeniu”. W Grecji socjalistyczny PASOK poszedł do łóżka ze swym odwiecznym wrogiem z Nowej Demokracji, by Syriza nie doszła do władzy. We Włoszech Matteo Renzi z lewicowej (dawniej komunistycznej) partii pracował ramię w ramię z ludźmi z prawicowej partii Silvio Berlusconiego. W Polsce Platforma Obywatelska stworzyła sojusz z neoliberalną Nowoczesną z jednej strony i postkomunistycznym SLD z drugiej. Ta taktyka nie zawsze była błogosławieństwem dla liberałów. Do tej pory „wielka koalicja” poważnie osłabiła mainstreamowe partie nie tylko w Europie Południowej, ale także w krajach gospodarczo rozwiniętych, takich jak Niemcy czy Holandia. Za wcześnie na wniosek, że w Polsce wielka koalicja odniesie większe sukcesy.

Niektórzy liberałowie, zwłaszcza po prawej stronie, próbowali innej taktyki. Przyjęli „miękką” wersję populizmu, by pokonać swoich prawdziwie populistycznych oponentów. Mark Rutte w Holandii potępiał imigrantów, Emmanuel Macron ganił tradycyjne partie, a Theresa May poparła brexit. Sebastian Kurz w Austrii poszedł nawet dalej: w swojej ostatniej kampanii wyborczej przyjął populistyczną, antyimigracyjną retorykę, a później sformował koalicję rządową z partią nieżyjącego już Jörga Haidera. (Finlandia była świadkiem podobnej koalicji z populistami.) W Polsce trudno wyobrazić sobie koalicję rządzącą PiS z PO, ale wiodący liberalni intelektualiści twierdzili, że „populistyczny” PiS może zostać pokonany tylko wówczas, jeśli liberałowie przyjmą populistyczną retorykę i program. Czy liberalizm może przetrwać z nieliberalną retoryką i działaniami? Jak wiele kompromisów może liberalizm przyjąć, zanim stanie się nieliberalny? Nie ma łatwych odpowiedzi na te pytania. Nie jest także jasne, czy liberalne sojusze taktyczne z nieliberalnymi politykami ostatecznie „udomowią” ich i zmiękczą. Wielu austriackich komentatorów twierdzi, że w ich kraju rozwija się odwrotny proces, mianowicie premier Kurz coraz bardziej wygląda, chodzi i mówi jak populista, zachowując tylko pozory liberalizmu.

Droga naprzód

Moim zdaniem droga do odrodzenia liberalizmu składa się z trzech etapów: rozliczenia przeszłości, podjęcia eksperymentów i stworzenia nowego liberalnego systemu, odpowiedniego dla cyfrowego świata. Zamiast oddawać się nostalgii za okresem liberalnego tryumfu, liberałowie powinni wrócić do katalogu liberalnych norm kierujących ich polityką. Przez ostatnie 30 lat ci, którzy nazywali się liberałami, wyżej stawiali wolność niż równość; dobrom ekonomicznym poświęcano więcej uwagi (i zapewniano większą ochronę) niż politycznym, a wartości prywatne ceniono wyżej niż publiczne. Trzeba się na nowo przyjrzeć tym priorytetom. Osoby kojarzone z neoliberalnym koszmarem, klientyzmem i międzynarodowym awanturnictwem trzeba wysłać na emeryturę. Ich miejsce powinni zająć nowi ludzie, zwłaszcza kobiety i inne grupy zaniedbywane przez poprzednie pokolenie liberałów.

Następny etap to podjęcie serii odważnych eksperymentów odzwierciedlających podstawowe wartości liberalne. Podatek Tobina, „banki czasu” i różne formy wspólnej gospodarki powinny zostać wypróbowane razem z różnymi formami e-demokracji i municipalismo w stylu barcelońskim. Regiony, miasta i organizacje pozarządowe (w tym stowarzyszenia zawodowe) powinny dostać znaczący dostęp do decyzji i zasobów Unii Europejskiej. Możemy spróbować stworzyć europejską integrację wzdłuż funkcjonalnych, a nie terytorialnych linii, dając większą autonomię i prerogatywy różnym agencjom regulacyjnym w całej Europie. To zredukuje uprawnienia centralnych instytucji w Brukseli, wprowadzi rzeczywistą decentralizację i przybliży europejskie instytucje obywatelom i ich specyficznym (funkcjonalnym) sprawom. Same te eksperymenty nie uzdrowią kapitalizmu, demokracji ani procesów integracji, ale pomogą Europie ruszyć do przodu z obecnego impasu, wzmocnią obywateli i przywrócą poczucie sprawiedliwości. Pokażą, że liberalizm jest siłą postępową, a nie narzędziem utrzymywania status quo i dbania o interesy ludzi przy władzy. Być może te eksperymenty sprawią nawet, że liberalizm stanie się na tyle sexy, by przyciągnąć młodych. Obecnie większość z nich jest albo wyalienowana, albo wściekła.

Ostatni i najbardziej wymagający etap to przejście od eksperymentów do nowej wersji społeczeństwa otwartego. Dziś otwartość polega głównie na usuwaniu ograniczeń: komunikacja cyfrowa, transakcje gospodarcze i migracje to kwestie, którymi nie można zarządzać w fizycznych granicach. Wiele osób obawia się, że ta otwartość sprawi, że znajdą się w „dziurach” takiej „otwartości” bez publicznej jurysdykcji i ochrony. Liberałowie powinni stworzyć model demokracji i rynków, który będzie chronił obywateli przed nadmierną heterogenicznością, destabilizującą technologią i niekontrolowaną migracją. Choć powinni także jasno dać do zrozumienia, że nostalgiczne i zaściankowe rozwiązania proponowane przez oponentów liberalizmu prawdopodobnie pogorszą, a nie polepszą sytuację.

Zaproponowanie liberalnej wersji Europy na miarę XXI wieku to wyzwanie głównie intelektualne, a w ostatnich latach widziałem bardzo niewielu liberalnych polityków angażujących intelektualistów w swoją pracę. Na przykład na listach PiS do Parlamentu Europejskiego znajduje się więcej akademików i pisarzy niż na listach PO (choć podejrzewam, że zdecydowana większość intelektualistów głosuje na partie liberalne).

Jednakże istnieje różnica pomiędzy intelektualną i polityczną wizją dobrego społeczeństwa. Ta ostatnia powinna być negocjowana z opinią publiczną, czyli z suwerenem. Mocno wierzę, że nowa wersja społeczeństwa otwartego powinna zaakceptować pluralizm, heterogeniczność i hybrydowość Europy kształtowanej przez globalizację, ale wiem, że wielu wyborców boi się, że doprowadzi to do chaosu i konfliktu, niebezpiecznej wolnoamerykanki. Jestem zwolennikiem wprowadzania innowacji technologicznych i wykorzystywania ich w służbie społeczeństwa otwartego, ale trudno zaprzeczyć, że internet wykorzystywany bywa także jako narzędzie propagandy i represji. Maszyny będą wykonywały wiele zawodów taniej i lepiej niż ludzie, ale też sprawią, że wiele osób straci szansę zatrudnienia. Patrzę na imigrantów jak na zasób kulturowy i ekonomiczny, ale to nie znaczy, że ci, którzy żądają ostrzejszych warunków przyjmowania imigrantów, nie mają racji. Musimy przedyskutować wszystkie te skomplikowane, jeśli nie kontrowersyjne, kwestie i szukać dla nich praktycznych rozwiązań, odzwierciedlających takie podstawowe liberalne wartości, jak otwartość i tolerancja; prawa jednostki i pomoc społeczna; powściągliwość i sprawiedliwość. Rozumiem, dlaczego moi liberalni przyjaciele chcą wrócić do władzy, ale nie da się tego osiągnąć, jeśli wyborcy nie będą przekonani, że liberalna wizja dobrego społeczeństwa działa na korzyść większości z nich, a nie tylko na korzyść wybranej grupy.

Jan Zielonka

Jan Zielonka – profesor Polityki Europejskiej na Uniwersytecie w Oksfordzie i Ralf Dahrendorf Fellow w St. Antony’s College. Uprzednio pracował na Uniwersytecie Warszawskim, Uniwersytecie w Lejdzie oraz w Europejskim Instytucie Uniwersyteckim we Florencji. Jego główne zainteresowania to polityka porównawcza, stosunki międzynarodowe oraz teorie polityczne. Wykłada Wiedzę o Europejskiej Polityce i Społeczeństwie oraz kieruje dużym projektem międzynarodowym finansowanym przez Europejską Radę ds. Badań Naukowych w zakresie Mediów i Demokracji w Europie Środkowej i Wschodniej. Napisał 17 książek, w tym pięć monografii oraz ponad sto artykułów. Jego prace publikowano po angielsku, polsku, rosyjsku, chińsku, słowacku, niemiecku, włosku, hiszpańsku i francusku.

Tekst publikowany na licencji Creative Commons. Uznanie autorstwa 3.0 (prawo przedruku z podaniem autora i źródła)