- Concilium Civitas
- Almanachy
- Almanach 2019/20
- Demokracja: Sztuka kompromisu
Demokracja: Sztuka kompromisu
Demokracja: Sztuka kompromisu
O demokracji powiedziano wszystko – a nawet więcej. Mimo to trzeba do tego tematu stale wracać. Trzeba ponawiać próby przemyślenia od nowa tego, czym jest demokracja i jakie instytucje, zwyczaje, zachowania, przekonania są jej przychylne, a jakie wrogie.
Zachodzą po temu co najmniej dwa powody:
1.Demokracja zmienia się zależnie od miejsca i czasu. W każdym kraju jest nieco inna. Różne są zwłaszcza obyczaje: zachowania polityków, które we Francji uchodzą za normalne, w Szwecji uznano by za niedemokratyczne. Nadto zaś tam, gdzie demokracja istnieje od dawna, jest dziś inna, niż była 100 czy nawet 30 lat temu. Obniżono progi czynnego i biernego prawa wyborczego. Zbliżono się do równouprawnienia kobiet z mężczyznami. Wzrosło – i to bardzo – znaczenie opinii publicznej.
2.Co ważniejsze, dyskusja o demokracji jest składnikiem życia demokratycznego. Spory o określenie demokracji są nieodłączne od samego funkcjonowania demokracji. Demokracja bowiem musi być nieustannie regenerowana i aktualizowana, jeśli nie ma zwiędnąć po cichu w klimacie powszechnej obojętności.
Do tych powodów ważnych wszędzie dochodzi u nas jeszcze jeden. Demokracja jest w Polsce młoda – dla żyjących pokoleń ma zaledwie 30 lat, bo nie ma już nikogo, kto był czynny w okresie między odzyskaniem niepodległości a zamachem majowym. W czasach gdy społeczeństwa zachodnie uczyły się demokracji – bo trzeba się jej uczyć – Polska nie istniała jako niepodległe państwo. Zaś od połowy lat 1920 klimat w Europie nie sprzyjał demokracji; były to czasy triumfu ustrojów autorytarnych lub totalitarnych, które skończyły się dopiero po roku 1989. Toteż choć mamy w Polsce instytucje demokratyczne, nie mamy, bo to przychodzi powoli, demokratycznej kultury politycznej. Dyskutowanie o demokracji jest wychowywaniem ku demokracji i z tego tytułu ważnym czynnikiem kształtowania takiej kultury.
Mowa tu będzie o demokracji nowożytnej i współczesnej, wyrosłej na gruncie przeoranym przez trzy rewolucje: angielską, amerykańską, francuską, a – w innym porządku – przez rewolucję przemysłową, dokładniej przez jej dwie pierwsze fazy. O demokracji, która zwyciężyła dopiero w drugiej połowie XX stulecia wraz z efektywnym przyznaniem pełni praw obywatelskich kobietom, ale o której można mówić od drugiej połowy wieku XIX, tj. od czasu, gdy zaczyna być wprowadzane w życie, kraj po kraju, powszechne prawo wyborcze dla mężczyzn.
Jest to demokracja na skalę narodów liczących od kilku do kilkuset milionów osób, zajmujących przeważnie dość rozległe obszary i zróżnicowanych wewnętrznie: podzielonych na klasy społeczne, zbiorowości terytorialne, grupy wyznaniowe i etniczne, skupiska wyznawców różnych ideologii itp. Narodów nie tylko wewnętrznie zróżnicowanych, lecz także wewnętrznie skłóconych: interesy pracodawców są sprzeczne w pewnym zakresie z interesami pracowników najemnych, interesy właścicieli mieszkań z interesami lokatorów, wierzenia katolików z wierzeniami kalwinistów, a przekonania socjalistów z przekonaniami liberałów. Narody nowożytne są społeczeństwami, w których konflikt jest nieustannie obecny, z tym wszelako zastrzeżeniem, że jest to z reguły konflikt lokalny i ujęty w ramy prawa; tylko wyjątkowo zyskuje on charakter całościowy i odwołuje się do przemocy.
Wewnętrzne zróżnicowanie i skłócenie narodów nowożytnych sprawia, że najważniejszym problemem jest dla nich utrzymanie jedności. Różnorodność i konflikty odtwarzają się niejako samoistnie. O utrzymanie jedności trzeba stale zabiegać. Tym bardziej że naród nie może bez niej istnieć. Stan wojny domowej czy chaosu jest nieuchronnie stanem rozpadu więzi społecznych, co sprawia, że jest dosłownie nie do życia. Toteż o ile próby stłumienia różnorodności i konfliktowości – zwłaszcza tej ostatniej – podejmowano niekiedy skutecznie, utrzymując pozór jedności przez kilkadziesiąt lat – jak w Związku Sowieckim – o tyle anarchia w ścisłym sensie tego słowa jest stanem zgoła wyjątkowym i bardzo krótkotrwałym.
Demokracja – i na tym polega jej swoistość – jest ustrojem, który utrzymuje i odtwarza jedność społeczeństwa, a zarazem zachowuje i sankcjonuje jego wewnętrzną różnorodność i konfliktowość. Nośnikami jedności, które czynnie podtrzymują ją i odtwarzają, są administracja państwowa i prawo z egzekwującym je wymiarem sprawiedliwości. Są nimi wspólne symbole, procedury, wspomnienia i zwyczaje. Są nimi też – acz tylko w pewnym stopniu – język i kultura. Różnorodność zaś wyraża się w wielości partii politycznych, związków zawodowych, organizacji przedsiębiorców i wszelkich stowarzyszeń; dochodzi ona do głosu w mediach oraz w organach przedstawicielskich: w parlamencie, w samorządach terytorialnych, choć wszystkie te instytucje współtworzą zarazem jedność. Wybory, które określają na kolejną kadencję większość w parlamencie i w samorządach, zmieniają niejako wielość w jedność, gdyż większość wyłania z siebie rząd, któremu podporządkowana będzie administracja państwowa, i przegłosowuje ustawy, które po spełnieniu pewnych dodatkowych warunków staną się obowiązującym prawem.
Ta swoistość demokracji wyróżnia ją jednak tylko wśród ustrojów nowożytnych. Z przeszłości europejskiej bowiem znamy co najmniej jeden przykład ustroju, który utrzymywał i odtwarzał jedność społeczeństwa, zachowując zarazem i sankcjonując jego wewnętrzną różnorodność. Ustrojem takim była monarchia stanowa XIII–XVI wieku. Warto przyjrzeć się różnicom między nią a demokracją nowożytną, gdyż pozwoli to odsłonić pewne cechy swoiste tej ostatniej.
a)Tam władca decyduje suwerennie (a nawet jednoosobowo, przynajmniej w teorii) o wojnie i pokoju; tu decyzje w tej sprawie zastrzeżone są wyłącznie dla parlamentu wybieranego przez wszystkich obywateli uprawnionych do głosowania.
b)Tam podstawowym spoiwem społeczeństwa była wierność wobec osoby monarchy, traktowanej nie tylko jako jednostka cielesna, lecz nadto jako byt nadprzyrodzony – uosobienie jedności narodu. Tu jest nim poczucie przynależności do tego samego narodu, które wyraża się na co dzień w wierności wobec państwa, acz bywają sytuacje, gdy trzeba umieć się mu przeciwstawić, gdy utraciło swą prawowitość.
c)Tam jednostka była członkiem zbiorowości poddanych o ograniczonym wpływie na decyzje dotyczące ogółu, zastrzeżone z mocy tradycji dla władcy oraz dla kręgu osobistości powołanych przez niego do udziału w rządzeniu. Tu jest członkiem zbiorowości obywateli, którzy okresowo decydują o większości w ciałach przedstawicielskich (gdzieniegdzie też wprost bądź pośrednio o osobie prezydenta), a tym samym o możliwych składach rządu i – w ogólnym zarysie – o jego linii politycznej.
d)Tam mamy do czynienia ze społeczeństwem hierarchicznym, w którym każdy stan ma inne prawa i przywileje; tu takie same prawa przysługują wszystkim obywatelom. W szczególności prawo do reprezentacji przysługuje tam jedynie trzem (niekiedy tylko dwóm) stanom; chłopi nie są reprezentowani, podczas gdy tu przysługuje ono wszystkim obywatelom, bo każdy ma prawo głosu, o ile spełnia pewne warunki formalne, i każdy może być wybrany, o ile spełnia pewne wymogi dodatkowe.
e)Tam organa przedstawicielskie (które, jak widać, różniły się od obecnych w sposób zasadniczy) wypowiadały się na ściśle określone tematy i nie podejmowały decyzji, lecz tylko prosiły władcę o podjęcie takiej albo innej. Były zatem bardziej grupami nacisku niż instancjami władzy. Tu obowiązuje nadrzędność sprawowanej przez organa przedstawicielskie władzy ustawodawczej nad władzą wykonawczą.
f)W monarchiach stanowych wymiar sprawiedliwości był częścią aparatu przemocy; w demokracjach aparat przemocy jest podporządkowany wymiarowi sprawiedliwości, a sądy są niezawisłe (jedno i drugie przynajmniej w teorii).
Jest to oczywiście porównanie bardzo szybkie, schematyczne i wyidealizowane. O niezależności sądów w demokracjach dałoby się na przykład dużo powiedzieć. Tu wystarczy zauważyć, że dopiero w ostatnich latach zaczęła ona stawać się w pełni rzeczywistością w takich skądinąd demokratycznych krajach, jak Włochy i Francja. Ale to nie jest nasz temat. Ważne dla nas jest to tylko, że jak wynika z zarysowanego porównania, współczesną demokrację charakteryzuje obecność czterech instytucji.
Są to:
– niezależność norm prawnych i reguł funkcjonowania administracji publicznej od woli jakiegokolwiek poszczególnego osobnika;
– formalne kryterium obywatelstwa i równość wszystkich obywateli wobec prawa;
– powszechne prawo wyborcze i zapewnienie przez to reprezentacji wszystkich obywateli z nieodłączną od tego wolnością słowa, zrzeszania się i manifestacji;
– nadrzędność najwyższych organów przedstawicielskich (parlamentu) wobec rządu i administracji państwowej, z czego wynika nadrzędność uchwalanych przez parlament ustaw względem wszystkich aktów prawnych z wyjątkiem konstytucji.
Demokrację nowożytną upodabnia do monarchii stanowej XIII–XVIII wieku to, że jedna i druga uwzględniają zarazem jedność i różnorodność społeczeństwa. I to właśnie przeciwstawia je trzem innym ustrojom znanym nowożytnej Europie, przede wszystkim absolutyzmowi, który powstał na gruzach monarchii stanowej i w walce z którym zrodziła się demokracja; absolutyzmowi, który w swej postaci doskonałej, tam gdzie zwyciężył w całej pełni, tj. we Francji, zdołał znieść niemal wszystkie organa przedstawicielskie lub sprowadzić je do roli potakiewiczów. Wyjście z absolutyzmu dokonywało się z reguły w trybie rewolucji, która bynajmniej nie była jednorazowym zrywem, jak to się często myśli; była dramatem w wielu odsłonach rozłożonym na dziesięciolecia, jeśli nie na wieki. W Wielkiej Brytanii, choć absolutyzm nie zdołał się tam zakorzenić, przechodzenie do demokracji trwało od lat 90. XVII wieku do początków wieku XX, we Francji – od lat 90. wieku XVIII do lat 70. następnego, w Niemczech – od końca XVIII stulecia do klęski hitleryzmu. Przykłady można mnożyć.
Niemal wszędzie – poza Stanami Zjednoczonymi, Wielką Brytanią, Belgią, Holandią i krajami skandynawskimi – przechodzenie od absolutyzmu (czy od zależności kolonialnej w przypadku USA) do demokracji było przerywane okresami, gdy ta ostatnia ulegała załamaniu i ustępowała pola ustrojom autorytarnym bądź totalitarnym. Obu wspólne jest dążenie do ustanowienia jedności społecznej kosztem wszelkiej konfliktowości, która jest bezwzględnie tłumiona. Ale autorytaryzmy uznają, acz w bardzo ograniczonym zakresie, różnorodność, z tym że usiłują utrzymać ją w ramach hierarchii. Ustroje totalitarne nie uznają ani konfliktowości, ani nawet różnorodności. Są z założenia egalitarne. Jest to jednak egalitaryzm szczególny: wyklucza nie tylko z narodu, lecz wręcz z człowieczeństwa jednostki i społeczności niezbywalnie napiętnowane niewłaściwym pochodzeniem rasowym lub społecznym, a pozostałych pozbawia faktycznie obywatelstwa, gdyż czyni z nich poddanych, zrównanych w bezwzględnym posłuszeństwie grupie sprawującej władzę i jej wodzowi.
Dla naszych celów ważne jest podkreślenie, że zarówno autorytaryzmy, jak totalitaryzmy są reakcjami na nowożytną demokrację, że powstają w celu niedopuszczenia do niej albo jej wykorzenienia. Totalitaryzmy w szczególności dążą do zastąpienia demokracji ustrojem, który rzekomo usunie podziały i konflikty i stworzy społeczeństwo jednorodne i jednolite: wspólnotę oczyszczoną z obcych ras (wedle nazistów) i z obcych klas (wedle bolszewików). W obu przypadkach doprowadziło to do zaostrzenia podziałów i konfliktów, do zastosowania przemocy na niebywałą skalę – do ludobójstwa.
Tytuł tego szkicu mówi o kompromisie. Zapowiada zatem, że będzie mowa o polityce, tylko w tym kontekście bowiem ma sens przeciwstawienie kompromisu bezwzględności. Jeśli jednak zacząłem od kilku uwag historycznych, to dlatego, że nie ma polityki in abstracto. Polityka prowadzona jest zawsze w określonych ramach ustrojowych i w tych ramach jest wytyczana. Polityka ma też zawsze określoną historycznie treść. Zajmując takie stanowisko, przeciwstawiam się z rozmysłem poglądom jednego z najwybitniejszych i najbardziej wpływowych myślicieli politycznych XX wieku Carla Schmitta, który w głośnej rozprawie „Teologia polityczna” z 1932 roku przedstawił swoje rozumienie pojęcia polityki, a dokładniej – tego, co polityczne.
Uważam, że określenie tego, co polityczne, przez Schmitta nie ujmuje jakieś abstrakcyjnej istoty polityki, ale przedstawia jej rozumienie jednoznacznie totalitarne. Albowiem polityka demokratyczna przeciwstawia się polityce totalitarnej pod niemal wszystkimi względami.
Polityka demokratyczna zmierza do utrzymania zarówno jedności, jak różnorodności i konfliktowości. Polityka, która ma na celu tylko jedność lub która podporządkowuje jedności różnorodność i konfliktowość, jest polityką autorytarną bądź totalitarną. Pragnie ona, choć zazwyczaj nie przyznaje się do tego, podporządkować jakiejś instancji niezależnej od społeczeństwa (wodzowi czy biuru politycznemu) zarówno administrację państwową, jak organa przedstawicielskie i wymiar sprawiedliwości. Przy czym zaczyna zazwyczaj od zaognienia istniejących konfliktów do stanu, w którym dałyby się je zakończyć tylko przemocą, w trybie zwycięstwa jednej strony nad drugą i obezwładnienia bądź zgoła unicestwienia pokonanych.
Polityka demokratyczna nie operuje dwuczłonowym podziałem przyjaciel–wróg. Jej ukoronowaniem nie jest wojna, a jej celem nie jest pokonanie i zniszczenie wroga. Polityka demokratyczna operuje trójczłonowym podziałem zwolennicy–chwiejni–przeciwnicy. A jej celem jest przeciągnięcie na swoją stronę chwiejnych i uzyskanie większości. Dychotomia przyjaciel–wróg pojawia się tylko w przypadku zagrożenia demokracji, gdy zachodzi konieczność wprowadzenia stanu wyjątkowego. Ale stan wyjątkowy nie odsłania prawdziwej natury demokracji, odsłania natomiast prawdziwą naturę ustroju totalitarnego, bo ten jest zaiste ustrojem stanu wyjątkowego.
Polityce demokratycznej nie chodzi o „kto kogo?”, by pożyczyć formułę Lenina, od którego Carl Schmitt nie był aż tak bardzo odległy. Nie chodzi jej o być albo nie być. Samo stawianie sprawy w taki sposób – pomijając przypadek zagrożenia zewnętrznego – jest już zaprzeczeniem zasad demokracji. Polityce demokratycznej chodzi o wywarcie wpływu na decyzje, które zmieniają podstawy życia zbiorowego, nigdy jednak w sposób radykalny, zrywający ciągłość. Musi ona być nastawiona na stopniowe zmiany, bo tylko one pozwalają utrzymać związek jedności z różnorodnością. Polityka rewolucyjna jest z założenia antydemokratyczna, ponieważ zrywa ten związek, doprowadza do wojny domowej i chaosu, po czym oferuje jako jedyny możliwy sposób przywrócenia uporządkowanego życia zbiorowego odbudowę jedności z wykluczeniem wszelkich różnic i konfliktów.
Polityce demokratycznej nie chodzi o sprawy życia i śmierci. Nie uwzględnia ona w repertuarze używanych przez siebie środków walki wręcz, starcia zbrojnego, zadawania śmierci przeciwnikom – pomijając, rzecz jasna, stan wojny domowej lub zewnętrznej. Polityka demokratyczna dąży do przekonania do swego programu, do zjednania dla niego nowych zwolenników, do pozyskania większości, by dzięki temu wygrać wybory. Ale, po pierwsze, większość bywa, co oczywiste, bardzo różna: czym innym jest 51% głosów, a czym innym 75%. A po drugie, co równie oczywiste, większość nigdy nie jest jednością. Co więcej, nawet gdy ma się za sobą wyraźną większość, nie znaczy to, że uzyskało się zgodę na pełną, konsekwentną realizację głoszonego programu. Trzeba zawsze pamiętać, że wyborcy głosują często nie na nas, tylko przeciwko innym; nie po to, by nasz program wygrał, ale po to, by inne przegrały. I że głosują często nie na program, tylko na osoby. Toteż wygranie wyborów nie uprawnia do postępowania tak, jakby miało się za sobą całe społeczeństwo. Za postępowanie takie płaci się zazwyczaj ciężką klęską w następnych wyborach.
Innymi słowy: polityka demokratyczna musi liczyć się nie tylko ze swoją większością, ale też z mniejszością, która jest jej nieprzychylna. Gdy o tym zapomina, zmierza ku katastrofie. Pokazali to dowodnie socjaliści francuscy w 1984 roku, gdy postanowili wprowadzić w życie swój program w dziedzinie oświaty. Pokazali to równie dobitnie amerykańscy republikanie, gdy postanowili ograniczyć, a właściwie zlikwidować opiekę społeczną. I jedni, i drudzy przekonali się szybko i boleśnie, że wczorajsza mniejszość jest jutrzejszą większością. To właśnie sprawia, że polityka demokratyczna, jeśli chce trwać dłużej niż jedną kadencję, musi uprawiać sztukę samoograniczania się, w pewnym zakresie biorąc pod uwagę opinię opozycji. Znaczy to, że musi umieć zawierać kompromisy.
Czym jest demokratyczny kompromis? Jest przyjęciem do wiadomości przez polityków, że stan opinii jest dziś taki, a nie inny. Nie wynika z tego, że należy rezygnować z własnych zasad i dążeń. Wynika natomiast, że należy oswajać z nimi opinię, przekonywać ją do nich, aż wreszcie dojdzie ona do tego, by je przyjąć, przy czym nawet przeciwna im mniejszość pogodzi się z nimi, acz zapewne bez entuzjazmu. Jak rozpoznać tę chwilę, kiedy już ma się opinię za sobą, choć nadal nie jest ona jednomyślna? Nie ma odpowiedzi ogólnej. Dziś polega się przeważnie na sondażach i innych badaniach socjologicznych. Są one bez wątpienia użyteczne. Nie wolno jednak zapominać, że polityka jest w pewnej mierze sztuką i że wybitny polityk jest zawsze poniekąd artystą. W pewnym momencie czuje, że może się spokojnie posunąć poza nieprzekraczalną dotąd granicę, i robi to bez skutków niekorzystnych dla siebie i dla swojej partii, choć oczywiście zdarzają się w tej dziedzinie bolesne i trudne do naprawienia pomyłki.
Czym zatem jest demokratyczny kompromis? Nie jest rezygnacją z własnych zasad i przekonań. Jest działaniem, które zakłada, że ma się przed sobą czas. Że wygra się następne wybory, a jeśli się je przegra – to wygra się kolejne. Partia, która nie liczy się z następnymi wyborami, która chce urzeczywistnić od razu, podczas jednej kadencji, wszystkie punkty swego programu w płonnej nadziei, że spowoduje zmiany nieodwracalne, wchodzi nieuchronnie w kolizję z podstawami demokracji. I z elementarną znajomością historii. Ta bowiem uczy – ale tych tylko, którzy chcą się z niej czegoś nauczyć – że nie ma takich zmian, których by się po upływie czasu nie dało wykreślić, choć z reguły napotyka to opory i zostawia blizny.
Wszystko, co przedstawiłem, streszcza się właściwie w samym rozumieniu demokracji jako ustroju, który utrzymuje i odtwarza jedność społeczeństwa, a zarazem zachowuje i sankcjonuje jego wewnętrzne zróżnicowanie i skłócenie, byle tylko pozostawały w granicach prawa. Albowiem takie rozumienie demokracji zakłada konieczność szukania punktu równowagi między dwiema przeciwbieżnymi tendencjami, z których jedna preferuje jedność, a druga – różnice i konflikty. Punktu równowagi – czyli właśnie kompromisu, ustępstwa, które nie wyklucza wszelako zachowywania swego stanowiska i przekonywania do niego. W tym sensie kompromis jest duszą demokracji.
Ale przedstawione tu rozumienie demokracji pokazuje również, że nie jest ona czymś raz na zawsze danym, czymś, co można, gdy istnieje, pozostawić własnemu losowi. O demokrację trzeba się troszczyć, przy czym troszczyć się o nią musi każdy, komu na niej zależy. Totalitaryzm zwalniał obywateli z wolności i odpowiedzialności, a tym samym z obywatelstwa, gdyż pozbawiał ich prawa decydowania o sobie samych. W demokracji decyzje należą w istotnym zakresie do obywateli. Toteż jest to ustrój trudny do życia, wymagający, niepozwalający na uchylanie się od odpowiedzialności za sprawy publiczne. A zatem, jak powiedział Churchill, ustrój niedobry. Ale, co dodał, wszystkie inne są jeszcze gorsze.
Krzysztof Pomian
Krzysztof Pomian – doktoryzował i habilitował się na Wydziale Filozoficznym uW, a pracował jako adiunkt w Katedrze Historii Filozofii Narodowej. W 1968 r. stracił pracę na uczelni za poparcie udzielone uczestnikom wydarzeń marcowych. W 1984 r. został profesorem we francuskim Centre national de la recherche scientifique (CNRS). W 1998 roku otrzymał w Polsce tytuł profesora nauk humanistycznych. W 2001 r. został dyrektorem tworzonego w Brukseli Muzeum Europy. W 2010 r. wszedł w skład Komitetu Doradczego Europejskiej Sieci Pamięć i Solidarność. W 2003 r. UMCS przyznał mu tytuł doktora honoris causa. Laureat Nagrody Fundacji na rzecz Nauki Polskiej (2017). Jest autorem m.in. prac „Przeszłość jako przedmiot wiary: historia i filozofia w myśli średniowiecza”, 1968; „Człowiek pośród rzeczy: szkice historycznofilozoficzne”, 1973; „Les archives: du Trésor des chartes au caran”, 1980; „L’orde du temps, 1984; Europa i jej narody”, 1992, 2004, 2009; „Przeszłość jako przedmiot wiedzy”, 1992; „Drogi kultury europejskiej: trzy studia”, 1996; „Filozofowie w świecie polityki. Eseje”, 1957–1974, 2004.
Tekst publikowany na licencji Creative Commons. Uznanie autorstwa 3.0 (prawo przedruku z podaniem autora i źródła)