Jan Tomasz Gross „Mamasza, dawaj kuszat’”
Kim byli sowieccy urzędnicy, którym przypadło zadanie administrowania okupowanymi w latach 1939–1941 ziemiami Rzeczypospolitej1? Skąd się wzięli i w jaki sposób zabrali się do roboty? Komu spośród miejscowych proponowali współpracę i na jakich warunkach? I co z tego wyszło? Poszukując odpowiedzi na te pytania, zacznijmy od prostego stwierdzenia, że ludzkie postępowanie uwarunkowane jest przez nagromadzone doświadczenia życiowe, a ponieważ II wojna światowa wybuchła 20 lat po rewolucji październikowej, to przybysze z ZSSR, którzy jesienią 1939 roku pojawili się w Polsce, całe albo prawie całe dorosłe życie spędzili w Związku Sowieckim. Dwa doświadczenia człowieka radzieckiego lat 20. i 30. ubiegłego stulecia wydają mi się najbardziej formatywne. Po pierwsze, w konsekwencji gospodarki komunizmu wojennego i kolektywizacji wszystkich ludzi w ZSSR dotknęło materialne ubóstwo. Obok nędzy, nierzadko skrajnej – tylko na Ukrainie umarło z głodu trzy-cztery miliony ludzi w latach 1933–1935 – drugim najważniejszym doświadczeniem sowieckich obywateli (tym razem mam na myśli nie tyle żołnierzy Armii Czerwonej, która weszła do Polski, ile nadesłane z ZSSR w ślad za wojskiem
1 Wedle sowieckiej nomenklatury nazywanymi Zachodnią Ukrainą i Zachodnią
Białorusią.
kadry urzędnicze i partyjne) był terror, tak zwana wielka czystka, i spowodowany nim strach. Fala represji określana tym terminem w drugiej połowie lat 30. przetrzebiła sowiecki aparat partyjny, państwowy oraz korpus oficerski Armii Czerwonej. I choć wielu otworzyła nieoczekiwane wcześniej perspektywy awansu, to dla wszystkich była równocześnie memento mori, i to bez żadnej przenośni. W latach 1937–1938 NKWD, sowiecka policja polityczna, rozstrzelało lub zamęczyło w śledztwie od 700 do 800 tysięcy obywateli ZSSR. Stalin szczególnie upatrzył sobie wówczas na ofiary elity partyjne, urzędnicze i wojskowe. Spośród 139 członków Komitetu Centralnego wybranych na XVII Zjeździe Partii w 1934 roku – potocznie zwanym Zjazdem Zwycięzców – 98 było już aresztowanych albo rozstrzelanych, kiedy delegaci na kolejny, XVIII Zjazd, zebrali się w Moskwie jesienią 1939 roku2.
2 O. Khlevniuk, Stalin.
Zhiznodnovovozhda, Izdatielstwo
Act, Moskwa 2015, str. 214, 219;
S. Kotkin, Stalin. Waiting for Hitler,
1929–1941, Penguin Press, New
York 2017, str. 305, 603; patrz także
referat Nikity Chruszczowa (1894–1971)
na XX Zjeździe KPZR na temat „kultu
jednostki” i zbrodni Józefa Stalina
(1878–1953).
Rulingserfs („sprawujący władzę niewolnicy”) – absolutni władcy wobec podległych im pracowników i zarazem ludzie całkowicie bezbronni wobec stojących wyżej w hierarchii partyjno-urzędniczej – pisał o sowieckich aparatczykach historyk Rosji sowieckiej Moshe Levin.
Współcześnie wprowadzony termin „prekariat” idealnie pasuje do określenia sytuacji sowieckiego personelu partyjno-administracyjnego, pozbawionego – zarówno na ziemiach okupowanych, jak i na rdzennych obszarach ZSSR – jakichkolwiek gwarancji i zabezpieczeń3.
3 Patrz także Khlevniuk, op. cit., str. 202.
Wśród dokumentów dotyczących podboju polskich Kresów zachowanych w sowieckich archiwach znajdziemy opis awantury między I sekretarzem Komitetu Centralnego KP(b)U Nikitą Chruszczowem i szefem tajnej policji (NKWD) na Ukrainie Iwanem Sierowem (1905–1990), która dobrze ilustruje to, co tu zostało powiedziane.
Awantura na przedpolu Lwowa
We wrześniu 1939 roku Sierow przybył do Polski z frontowymi oddziałami Armii Czerwonej. 18 września wieczorem był już w Tarnopolu, skąd raportował swojemu przełożonemu Ławrientijowi Berii (1899–1953) o nocnej strzelaninie między oddziałami sowieckimi4. Cztery dni później, 22 września, asystował we Lwowie przy podpisywaniu przez generała Władysława Langnera (1896–1972) aktu kapitulacji miasta. We Lwowie, podobnie jak w Tarnopolu, sowieckie oddziały nie umiały zachować dyscypliny i też doszło tam do bratobójczej nocnej strzelaniny5. Panował wielki bałagan i jak pisze Sierow, „zaczęła się grabież wojennych zdobyczy, na co wyżsi oficerowie w ogóle nie reagowali”6. Następnego dnia Sierow zjawił się w sztabie Siemiona Timoszenki (1895–1970), dowodzącego grupą wojsk na tym odcinku frontu, gdzie spotkał Chruszczowa. Timoszenko robił akurat karczemną awanturę, bo od trzech dni nie otrzymywał raportów o stanie wojska i właśnie się dowiedział, że trzy czwarte czołgów, które poszły na Lwów, już się popsuło i zostawiono je gdzieś po drodze – ze 160 tylko 40 było pod miastem i mogło poruszać się samodzielnie. Chruszczow, też zdenerwowany, ponieważ podbój ościennego państwa to zupełnie nowe przedsięwzięcie, z którego powodzenia on, jako szef partii na Ukrainie, będzie przecież rozliczany przez Stalina, włączył się do awantury, rugając głównego enkawudzistę frontu, Michejewa, że zamiast pracować, dekuje się na tyłach w sztabie. (Co akurat nie było prawdą, bo Michejew i Sierow towarzyszyli przecież frontowym oddziałom Armii Czerwonej).
4 Dodajmy, że w dzienniku bojowym
sztabu 17 Korpusu Piechoty, który
zajął Tarnopol, pod datą 18 września
jest notatka o nocnych walkach
z „miejskimi faszystowskimi oficerskimi
oddziałami”, ale brak wzmianki
o bratobójczej strzelaninie, której daje
świadectwo szef ukraińskiego NKWD
(RGVA 35084/1/45).
5 Strzelaniny wywoływane przez
sowieckie wojska miały miejsce
w wielu miastach i w relacjach
świadków były odbierane jako
metoda terroryzowania miejscowej
ludności, a nie, jak należy się domyślać
z meldunku Sierowa, po prostu objaw
paniki sowieckich oddziałów. Oprócz
Tarnopola czy Lwowa takie epizody
zdarzały się również w Buczaczu,
Nowogródku czy Dubnie
(HI, PGC, 4968, 2179, 688).
6 Radianski organy derzhawnoi bezpieki,
u 1939-czerwni 1941 r. Dokumenty GDA
SB Ukrainy, pod red. V. Danylenko
i S. Kokin, wyd. Widawniczyj dim
„Kievo-Mogilska akademia”, Kijów
2009, dokument nr 106, str. 196; patrz
także dokument nr 103, str. 189–191.
Towarzysz Michejew odpowiedział, że pracuje, a na to Chruszczow: „Co to za pracowanie, nikogo nie rozstrzelaliście”.
Na to Michejew zareplikował, że w „Złoczowie rozstrzelano 12 osób, a my bez sprawy nie strzelamy”7.
7 Ibidem, dokument
nr 106, str. 194.
Potem wszyscy pojechali do Lwowa i rozmowa zeszła na „łajdactwa, jakie kadry dowódcze wyrabiają ze zdobycznymi samochodami i rowerami. Chruszczow jakby tylko czekał na pretekst, żeby dobrać się do mnie” – pisze dalej Sierow. Tego dnia samochód M-1, którym jeździłem, odesłałem do Tarnopola z meldunkiem dla towarzysza [Wsiewołoda] Merkułowa [(1895–1953), zastępca szefa NKWD ZSSR], dlatego w podróż do Winnik [gdzie stacjonował sztab Armii Czerwonej] wziąłem samochód z garażu polskiej żandarmerii, który przeszedł w posiadanie naszej grupy operacyjnej. Chruszczow widział to auto i zwracając się do mnie, podnieconym głosem powiedział: „Wy także oddajcie swoje auto do garnizonu i używajcie tego, które Wam przysługuje”. Odpowiedziałem mu, że wysłałem mój samochód z meldunkiem, a więcej samochodów do dyspozycji tutaj nie mam. „To chodźcie piechotą”, odpowiedział Chruszczow. Byłem zaskoczony ostrością tonu Chruszczowa, ale powstrzymałem się od odpowiedzi. Później powiedział jeszcze, że jest niezadowolony z pracy NKWD, więc poprosiłem, aby to uzasadnił na konkretnych przykładach, jednak tow. Chruszczow nie zechciał kontynuować rozmowy na ten temat. Ale to nie był koniec ich rozmowy. Następnego dnia (Sierow wyśle do Berii meldunek raportujący o rozmowach z Chruszczowem dopiero 24 września) na spotkaniu z Timoszenką, które dotyczyło zupełnie czego innego, Chruszczow w pewnym momencie wstał i znowu zwrócił się do Sierowa:
„Sierow, muszę Wam powiedzieć, że jestem rozczarowany
8 Ibidem, dokument
pracą NKWD oraz wydziału kadr” [szefa armijnego
NKWD, Michejewa, jak pamiętamy, obrugał dzień wcześniej].
Poprosiłem, aby konkretnie powiedział, na czym
polegają niedociągnięcia, a na to Chruszczow: „Otóż wy,
pracownicy NKWD, nachapaliście się samochodów i rozjeżdżacie
się nimi, dając kretyński przykład innym”.
Poprosiłem spokojnie, aby sprecyzował, kto i jakie samochody
„zachapał”, na co on podniesionym głosem wykrzyknął:
„Wy osobiście jeździcie nie swoim autem i już
o tym powiadomiłem towarzysza [Grigorija] Malenkowa
[(1902–1988)]”. Odpowiedziałem, że już raz mu objaśniałem
okoliczności i jeśli chce, mogę jeszcze raz powtórzyć.
A Chruszczow na to: „Nie chcę tego słuchać, wy wszyscy
kłamiecie”.
Kiedy poprosiłem, żeby rozwinął tę uwagę, bo jest obraźliwa,
Chruszczow histerycznym głosem zaczął na mnie
krzyczeć, kląć niecenzuralnie i mówić, że wy wszyscy
siedzicie w sztabie, napatrzyliście się na stare, wrogie
metody postępowania czekistów i dalej posługujecie się
tymi metodami. Oburzyło mnie to, co powiedział, zwróciłem
uwagę, aby liczył się ze słowami, i oświadczyłem,
że stare, wrogie metody NKWD już usunięto, a jeśli gdzieś
jeszcze są używane, to wkrótce zostaną zmienione,
w związku z czym ta rozmowa jest bezprzedmiotowa.
Na co Chruszczow się zaperzył i odpowiedział: „Ach ty
cwaniaku, świetnie wiemy, że wasi pracownicy starają
się podporządkować sobie kierownictwo partyjne”8.
nr 106, str. 194–198.
Dalej o mało nie doszło do walki na pięści. Aż w końcu obaj panowie się uspokoili. Napisany ze swadą raport Sierowa to dla historyka nie lada gratka ze względu na dramatis personae, które w nim występują. Bohaterowie opisywanych wydarzeń znaleźli się w sytuacji, której ostateczny wynik był wprawdzie przesądzony – Polska zostanie podzielona między Niemcy i ZSSR – ale ich odpowiedzialnością było dopilnowanie, aby Sowieci zrobili, co do nich należało, sprawnie i szybko. Tymczasem podczas wojny rozwoju wypadków z dnia na dzień nie dawało się zaplanować ani nawet przewidzieć. W związku z tym są bardzo zdenerwowani, puszczają im nerwy i asystujemy przy awanturze – a więc spontanicznej wymianie zdań – między dwiema postaciami z wąskiego grona najpotężniejszych aparatczyków w Związku Radzieckim.
W zrytualizowanej i uważnie reżyserowanej praktyce sowieckich scen zbiorowych tego typu sytuacja nieczęsto bywa rejestrowana. I to, czego się dowiadujemy, jest bardzo ciekawe.
Okazuje się na przykład, że pierwszym odruchem mimowolnych bohaterów opowiedzianej sceny jest naskarżyć na siebie nawzajem do jeszcze wyżej postawionych osobistości: Chruszczow donosi na Sierowa do Malenkowa [najbliższy wówczas, oprócz Ławrentija Berii i Wiaczesława Mołotowa (1890–1986), współpracownik Stalina], a Sierow na Chruszczowa do Berii. Jak w sowieckim dowcipie nawet w tym środowisku każdy antycypuje, że rozmówca złoży donos, i aby się asekurować, sam też czym prędzej na swojego rozmówcę donosi. W rezultacie na samym szczycie piramidy władzy – w przypadku aparatczyków tak wysokiej rangi oznaczało to w ostatecznym rachunku samego Stalina – zbierają się materiały kompromitujące każdego z nich. Stroną atakującą jest niewątpliwie Chruszczow i w tym, co mówi, znajdujemy echo niedawnego upustu krwi w aparacie partyjnym i kadrze oficerskiej Armii Czerwonej. Stąd dostało się najpierw Michejewowi, bo enkawudzista w sztabie to osobnik, który zamiast brać udział w walce, pilnuje prawomyślności wojskowych dowódców. Natomiast zarzut pod adresem Sierowa pada już otwartym tekstem:
usiłujecie sobie podporządkować partię! I w następnym zdaniu pojawia się bardzo groźne oskarżenie, bo „stare, wrogie metody”, które Chruszczow imputuje Sierowowi, to tak zwana jeżowszczyna, sam Mikołaj Jeżow (1895–1940) zaś, który był wykonawcą wielkiej czystki na polecenie Stalina i szefem NKWD do listopada 1938 roku, siedzi już wtedy w więzieniu i zostanie za parę miesięcy rozstrzelany. Zaufani enkawudziści Jeżowa byli właśnie do odstrzału, bo trwała z kolei czystka organów bezpieczeństwa. Sierow i Chruszczow byli zresztą w komitywie i mieli przed sobą długą i owocną współpracę. W 1954 roku, kiedy Nikita Chruszczow po śmierci Stalina zostanie I sekretarzem KPZR, Sierow obejmie stanowisko szefa policji politycznej (KGB). Więc to nie osobista niechęć, tylko instytucjonalne konflikty, którymi Stalin manipulował, utrzymując w niepewności sowieckich aparatczyków, leżały u podłoża awantury na przedmieściach Lwowa. Jak wszyscy partyjni działacze wysokiego szczebla Chruszczow miał właśnie za sobą okres wielkiego strachu przed NKWD i zapewne odreagowywał traumę w chwilowym poczuciu względnego bezpieczeństwa – bo przyszła kolej na czystkę enkawudzistów – przypominając koledze, że łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Tak więc od pierwszych dni sowieckiej inwazji główni protagoniści postrzegają i modelują rozwój wydarzeń przez pryzmat doświadczeń wyniesionych z procesu budowy komunizmu w ZSSR. A esencją tego doświadczenia był po prostu strach.
Strach sowieckich aparatczyków rozciągał się od dołu do samego wierzchołka piramidy władzy. Chruszczow opisuje w pamiętnikach, jak „genialny językoznawca” upokarzał członków partyjnego Politbiura, każąc im na przykład tańczyć ze sobą podczas całonocnych bankietów. A z kolei na przykład Andrzej Wyszyński (1883–1954) – brutalny oskarżyciel w najważniejszych moskiewskich procesach lat 30. – jako minister sprawiedliwości już po wojnie co czwartek osobiście składał sprawozdania Stalinowi i w miarę jak się ten dzień tygodnia zbliżał, wpadał w coraz większą prostrację. Wiadomo było w ministerstwie, że trudniejsze sprawy należy załatwiać z nim dopiero w piątki, kiedy – z perspektywą kolejnej wizyty u Stalina odsuniętą o cały tydzień – wracał mu dobry humor9.
Ten paraliżujący najbliższych współpracowników strach mógł się nawet przyczynić do śmierci wodza w marcu 1953 roku. Kiedy Stalin dostał udaru w swojej willi w Kuncewie, ani ochrona, ani członkowie Politbiura nie odważyli się wejść nieproszeni do gabinetu ani zawezwać lekarzy bez pozwolenia, więc przeleżał dwa dni bez żadnej pomocy10.
9 Khlevniuk, op. cit.,
str. 371–372; 204.
10 Ibidem, str. 260–261.
Przytaczając zapis awantury między Sierowem i Chruszczowem, pragnę uświadomić czytelnikom, że dla oddelegowanych do pracy na świeżo podbitych terenach urzędników i działaczy partyjnych kontekst polityczny wykreowany przez sowiecką rzeczywistość był najważniejszy. Niezależnie od tego, gdzie mieli nakazane objęcie stanowiska – w Gruzji, w Kazachstanie czy na Zachodniej Ukrainie – obowiązujące reguły były takie same. Wszędzie podlegali dyscyplinie partyjnej oraz normom i praktykom funkcjonowania sowieckich urzędów, wszędzie groziły im podobne niebezpieczeństwa. I w trosce o własną karierę – a nawet o utrzymanie się przy życiu –musieli się zachowywać tak, a nie inaczej.
Wynędzniała Armia Czerwona
Ale z drugiej strony każde miejsce, każdy teren, gdzie pracownikom sowieckiego aparatu zlecono zadanie do wykonania, miały swoją specyfikę. Doświadczeniem, które przeorało świadomość sowieckich żołnierzy, a później także działaczy partyjnych i urzędników przyjeżdżających w celu objęcia posady na okupowanych terenach, było zetknięcie się z bogactwem materialnym, przekraczającym ich wyobrażenie wobec nędzy, której doświadczali na co dzień we własnej ojczyźnie. Cytując fragment Rodzinnej Europy Czesława Miłosza:
W roku 1940 udając, że śpię przysłuchiwałem się w rosyjskim
11 Cz. Miłosz, Rodzinna Europa,
pociągu rozmowie dwóch komisarzy o terytorium,
jakie Związek Sowiecki pozyskał dzięki paktowi
Mołotow-Ribbentrop (…) o najuboższych powiatach
[wschodnią część kraju określano terminem „Polska B”,
jako szczególnie zacofaną cywilizacyjnie i materialnie
ubogą] wymieniały wrażenia dwie Alicje w Krainie
Czarów. Ale zdumienie ich nie było przyjazne.
Mieszały się z nim zawiść i gniew11.
Wydawnictwo Literackie,
Kraków 2001, str. 174–175.
W zapisach pamiętnikarskich polskich obywateli znajdziemy mnóstwo ironicznych wzmianek o zachowaniu sowieckich przybyszów oszołomionych obfitością, która nieoczekiwanie – po przekroczeniu polskiej granicy – znalazła się na wyciągnięcie ręki. „Ludność patrzała na nich jak na jakich rekordzistów”, pisał nauczyciel ze Stanisławowa, „jeden potrafił zjeść 30 do 40 ciastek na jedno posiedzenie, a drugie tyle zabierał ze sobą do koszar”12. „Widziałem, jak na rynku w Zdołbunowie ci ludzie sowieccy jedli jaja ze skorupami, chrzan, buraki i inne warzywa. Baby wiejskie pękały ze śmiechu i radości”13. W okolicach Kostopola, pisała pewna pani, „po wkroczeniu wszystko ze sklepów zakupili krasnoarmiejcy, co tylko było, na przykład biusthaltery zamiast nauszników”14. Jednym zdaniem, i chyba bardzo trafnie, podsumował zaistniałą wówczas sytuację nauczyciel z poleskiego miasteczka Braszewicze, pisząc, że wraz z wkroczeniem Armii Czerwonej do Polski „zetknął się ze sobą świat głodny ze światem najedzonym”15. Zaś Telesfor Kaczmarek, na którym olbrzymie zakupy żołnierzy radzieckich po zajęciu przez nich Pińska robiły „komiczne wrażenie”, jakby mimochodem podał dobrze trafione wytłumaczenie tego zjawiska: „Jak się później okazało ludzie ci byli przyzwyczajeni do tego, że należy od razu kupować wszystko, bo za chwilę już niczego nie będzie”16.
Ciekawe uzupełnienie tego obrazu odnajdujemy w źródłach sowieckich. Kiedy grupa oficerów 58 Dywizji Piechoty przyjechała do Kołomyi 9 października 1939 roku, aby wyznaczyć kwatery i zaplanować dyslokację oddziałów, zwróciły ich uwagę olbrzymie kolejki przed sklepami. Ludność miejscowa stała w nich przetykana żołnierzami i oficerami sowieckimi. W dzienniku bojowym 58 Dywizji tak to zostało opisane:
Nasi dowódcy i politrucy podchodzili i wywoływali z tych
kolejek pojedynczych dowódców i krasnoarmiejców ze
146 Dywizji. W batalionie lekarskim rozlokowanym
w jednym z wojskowych szpitali w Kołomyi zobaczyli, jak
lekarz rozdzielał między pracowników batalionu lekarskiego
zakupione w mieście towary przemysłowe. Okazało
się, że dowództwo 146 Dywizji Piechoty pozwoliło
robić zakupy [słowo użyte w tym miejscu, baracholstwo,
jest pochodne od barachło i ma pejoratywną konotację]
i żołnierze cały dzień kupowali w mieście wszystko, co
im wpadło w ręce. Miejscowi, widząc, że dla nich nic nie
zostanie, stawali w ogonkach do sklepów, żeby wykupić
12 HI, PGC 98/2380.
13 HI, PGC 105/7997.
14 HI, PGC 100/8154.
15 HI, PGC, 103/7604.
16 HI, AC, 10688.
ostatki. Ceny poszły w górę. Wśród ludności miasta było
wielkie niezadowolenie, a Armii Czerwonej i Związkowi
Sowieckiemu dawało to złe świadectwo. Dowództwo
146 Dywizji zostało uprzedzone jeszcze tego samego dnia,
że baracholstwo jest niedopuszczalne, ale to samo
działo się jeszcze i następnego dnia17.
17 RGVA, 35084/1/50.
Notatka z 10 X 1939.
146 Dywizja wychodziła z dużego miasta i nie było gwarancji, że w następnym miejscu postoju uda się zrobić równie dobre zakupy. Wypuszczając wojskowych na miasto, dowódca zaskarbiał sobie ich wdzięczność i unikał kłopotu dyscyplinowania żołnierskiego tłumu, który ruszyłby na sklepy tak czy owak. Wypuszczanie żołnierzy na miasto, aby mogli zrobić zakupy, pozostanie sprawą drażliwą jeszcze długo potem, kiedy już znikną ze sklepów przedwojenne towary. W raporcie NKWD z 8 lipca 1940 o „moralno–politycznych uchybieniach w 35 Korpusie Piechoty” cytowana jest wypowiedź żołnierza z 3 sekcji 4 Brygady Lekkich Czołgów: „nie puszczają nas do miasta, dlatego że dowódcy jeszcze się nie obkupili (nie nabaracholili się) i nie zabrali ze sklepów tego, na co mają ochotę. Jak zabiorą, to i nas wypuszczą”.
Podobnie mówił pewien porucznik w rozmowie z politrukiem tejże brygady: „Widzisz, nam nie wolno chodzić do miasta, a komendant batalionu i komisarz mogą chodzić każdego dnia i baracholić, i mało tego, jeszcze się upijają”18.
Bo żołnierze Armii Czerwonej, która weszła do Polski w 1939 roku, byli po prostu głodni. Ot, choćby taka scenka z okolic Mołodeczna, gdzie we wrześniu ’39 wchodzący czerwonoarmiści zwracali się do miejscowych gospodarzy najpierw z pytaniem „Czy są tu jakieś »pany«?” – bo przecież przyszli z misją wyzwolenia ukraińskiego i białoruskiego ludu od wyzysku „polskich panów” – a po chwili prosili o coś do jedzenia: „mamasza, dawaj kuszat’” 19. Miejscowi bynajmniej nie zapamiętali tego jako aktu grabieży (w tym wypadku przynajmniej), tylko jako prośbę o pomoc. Franciszek Pilinko z Dejnowa na Białostocczyźnie kopał kartofle w polu, kiedy drogą nadeszła Armia Czerwona.
18 GDA SBU 16/I/483, str. 60.
19 HI, PGC, 7595; patrz także
Mołodeczno, 6; białostocki, 4;
HI, PGC, 4107.
Żołnierze „z karabinami na sznurkach, brudni, proszą sała pokuszat. Szła ich cała masa, ale nie zwartym szykiem, ale po dwóch, po trzech… Przyszli do wioski i wiadomo było, że trzeba nakarmić. Ale nie robili nic złego, nie rabowali, nie czynili gwałtów”20.
20 Karta, Archiwum Wschodnie,
1/1171, str. 2–3.
Głód cierpieli zresztą nie tylko wojskowi, ale i zwierzęta, które mieli na wyposażeniu. Sowieccy żołnierze, których „wygląd zewnętrzny wydał się nam przerażający, bladzi, wynędzniali, w podartych butach, połatanych i obstrzępionych płaszczach, [przyjechali] na koniach małych, wychudłych, ledwie trzymających się na nogach”21.
21 HI, PGC, 8160.
To wspomnienie Polonii Oberdy z osady Krugiel w powiecie kowelskim powielają na wiele sposobów świadkowie z całego obszaru zajmowanego przez Armię Czerwoną. „20 września w trzy dni po odejściu Niemców patrzymy jedzie na koniach sześciu bolszewików” – tym razem oddaję głos chłopce ze wsi Myszyna w powiecie kobryńskim. – „Struchleliśmy, cała krew zamarła w żyłach, byliśmy pewni, że jadą nas mordować, bo my nie postawili bramy, a nawet chorągwi czerwonej nie zawiesili, ale oni tylko zamienili konie, zabrali nasze dobre, a zostawili swoje i odjechali”22.
22 HI, Poland Ambasada USSR/47,
Janina Zawiasa. Patrz także
w tym samym pudle nr 47,
relacja Aleksandry Nowak
spod Pińska dokładnie o tym
samym.
Młody rolnik z zaścianka Michaliszki w okolicach Wilejki zapamiętał, jak „w chwili wkraczania wojsk sowieckich orał[em] w polu, jeden z nich zatrzymał się i podszedł, żądając oddania mu konia, ponieważ ja byłem przestraszony i nic mu nie potrafiłem odpowiedzieć, sam zabrał mi konia, zostawiając swego, który do niczego się nie nadawał. Gdy ojciec następnie dopędził ich i zażądał zwrotu konia, aresztowali go i trzymali 2 godziny, po czym wypuścili, mówiąc »uciekaj, kułacka mordo, bo zabijemy«”23.
23 Wilejka, 16.
Rekwizycje koni dla wojska oraz żywności to dla miejscowej ludności pierwsze doświadczenie sowieckiej inwazji24. „Wojska sowieckie wkraczając do naszej osady przede wszystkim zabierały nam konie dla armii, później każdego prawie dnia przyjeżdżali samochodami, furmankami i zabierali nam zboże, ziemniaki, siano i bydło”25. „A gdyśmy się udali do władz z zażaleniem, że jeździ Lejtnant i zabiera nam
24 Patrz m.in. Wilno-Troki, 7;
Szczuczyn, 9; Ostrów, 4;
Lida, 9; Postawski, 13;
Łomża 15; HI, PGC, 4899,
8816, 2426.
25 Jan Urbanowicz, rolnik z osady
Padorka, gmina Łużki,
powiat Dzisna, województwo
wileńskie, HI, PGC, 611.
siano i lepsze konie, to nam odpowiedziano, że to jest wszystko państwowe więc ma prawo zabierać”26. Natomiast w osadzie Bogdanowo z gminy Głębokie powiatu dziśnieńskiego w województwie wileńskim „zarządzono zebranie wszystkich osadników wojskowych, od których po prostu wymuszono przez politruków czerwonej armii do odwiezienia prawie ostatnich zapasów żywności dla armii czerwonej z tem, żeby na każdej furmance znajdowała się czerwona chorągiewka, odwożący musiały śpiewać i grać na harmonii w ten sposób wymuszano pokazać patryotyzm dla armii czerwonej, mówiąc przy tem, że jak woziliście dla Polskich bandytów w mundurach, to możecie zawieźć dla czerwonej armii, która was oswobodziła od Polskich panów”27.
26 Rolnik Michał Kuś
z osady Niweck, gmina
Dąbrowica, powiat Sarny,
Wołyń.
27 Osadnik wojskowy
Stanisław Pietrosik,
HI, PGC, 2426.
Nie ma oczywiście nic dziwnego w tym, że armia okupacyjna żyje z rekwizycji na zajętych terenach. Ale Sowieci rzeczywiście nie umieli rozwiązać problemu zaopatrzenia, nie tylko – jak to się wkrótce okaże – jeśli chodzi o potrzeby ludności cywilnej, ale i w tak ważnej dla nich sprawie, jak wyposażenie i zapewnienie warunków materialnych armii okupacyjnej. Odsyłając pierwszą falę poborowych do cywila już w drugiej połowie października 1939 roku, rozkaz szefa sztabu frontu ukraińskiego nakazywał kompletnym obdartusom, którzy nie mieli w czym wrócić do domu albo byli bosi, wydawać umundurowanie „trzeciej kategorii”28. Łatwo się domyślić, jak takie najgorszej jakości mundury musiały wyglądać, jeśli jeszcze rok później, na III plenum KP(b)B w Białymstoku, członek rady wojennej X Armii, Łubrowski, apelował o przysłanie paru tysięcy par butów dla wojska, bo kiedy przy kilkustopniowych mrozach buduje się umocnienia na bosaka, mówił, to trudno jest utrzymać „wysoki poziom moralnego samopoczucia”29.
28 RGVA 35084/1/11(2).
29 RGASPI, 17/22/230,
str. 119–120.
Warunki bytowe sowieckiego wojska były po prostu okropne. Oto cząstkowa lista niedomagań na październik 1939 w samym tylko 15 Korpusie Piechoty: w 61 Pułku Piechoty 45 Dywizji wydawano zmniejszone porcje chleba i w rezultacie szeregowi chodzili na żebry, a jak przyjechała ciężarówka z zaopatrzeniem, to „zbierali okruszki chleba z ziemi koło auta”. W 264 Pułku Artylerii Ciężkiej brakowało „przedmiotów pierwszej potrzeby, takich jak zapałki, machorka, tualiet, proszek do zębów itp., co jest powodem wychodzenia krasnoarmiejców na miasto”. W 38 Batalionie Saperów zawszenie dochodziło do 50% stanu; 1 dywizjon 83 Pułku Artylerii na 550 osób miał najwyżej 100 miejsc do rozlokowania żołnierzy, a 75 Batalion Saperów umieszczono w koszarach bez dachu i okien, gdzie było mokro na ziemi30. Dodajmy, że problemy z zakwaterowaniem ciągnące się miesiącami mieli również oficerowie Armii Czerwonej31.
Nie ma się więc czemu dziwić, że żołnierze byli niezadowoleni. „Krasnoarmiejec Żeleźniak, bezpartyjny”, czytamy w meldunku politruka 60 Dywizji, który został przesłany wzwyż całej hierarchii dowodzenia, aż do Naczelnika Wydziału Politycznego RKKA (czyli Robotniczo-Chłopskiej Czerwonej Armii), „widział w jednej wsi jak chłop jadł biały chleb i powiedział: »widzisz jaki chleb je miejscowa ludność – biały «. Niech sobie jedzą na zdrowie, bo kiedy ich wsadzą do kołchozów już nie będzie białego chleba. Tu ludzie dobrze żyją, a nas sobaki [dosłownie: psy, w przenośni: łajdacy (mając na myśli dowódców)]” – takie objaśnienie użytego słowa sobaki jest podane w tekście meldunku – „morzą głodem”32. Mieszkańcy wielu miejscowości na terenach zajmowanych we wrześniu ’39 wspominają rozmowy ze współczującymi im żołnierzami i oficerami Armii Czerwonej, którzy ostrzegali, że przyszłość nie przyniesie niczego dobrego33. A kiedy tylko skończyły się działania bojowe, jeszcze w pierwszej połowie października, „meldunki polityczne”, sporządzane codziennie przez politruków, sygnalizują niezadowolenie wśród poborowych, którzy chcieli być jak najszybciej odesłani do domu. Żołnierze martwią się o losy własnych rodzin, przeświadczeni, że pozbawione siły roboczej w postaci dorosłego mężczyzny w czasie ich nieobecności popadną w jeszcze gorszą nędzę. Ubóstwo materialne sowieckiego personelu miewało też nieoczekiwany efekt humanizujący wzajemne stosunki z ludnością miejscową – wspomniane wyżej mamasza, dawaj kuszat’, na przykład. Nie inaczej bywało też w perspektywie, jeśli tak można powiedzieć, longue durée.
Nechama Ariel z okolic Włodzimierza zapamiętała „politruka” oraz sekretarza organizacji partyjnej, którzy mieszkali niedaleko jej
30 RGVA, 40334/276/1, str. 267,
270–271, 285.
31 I tak np. w czerwcu 1940 r.
główny kwatermistrz garnizonu
lwowskiego pisze –
już któryś z kolei list – do
Prezydium Rady Miejskiej,
domagając się wydzielenia
dla wojska przynależnych
mu 680 mieszkań dla kadry
oficerskiej (komsostawa)
wyższej i średniej rangi,
DALO, P-6/I/4„a”, str. 94.
32 RGVA, 40334/276/1, str. 313.
Meldunek z 19 X 1939.
33 HI, PGC, 2253, 4018, 7600, 8925;
AC, 12657; Mołodeczno, 8;
UPST, 3.1.2.1, raport Januszajtisa;
3.3.1/5, raport Macielińskiego.
rodziców. Ojciec Nechamy był przed wojną właścicielem sklepu oraz działaczem syjonistycznym i został aresztowany zaraz po wejściu Sowietów. Zwolniono go za łapówkę i mimo że był „wrogiem klasowym”, obaj Sowieci utrzymywali z nimi sąsiedzkie stosunki. Arielowie mieli schowane zapasy jeszcze sprzed wojny i dawali od czasu do czasu swoim sowieckim sąsiadom, którym było bardzo ciężko, coś do jedzenia34.
To była zresztą specyfika odróżniająca w ludzkim wymiarze okupację sowiecką od okupacji niemieckiej. Przybysze z ZSSR i ludność miejscowa przyglądali się sobie nawzajem z głębokim zdziwieniem – wojsko z karabinami na sznurkach i w onucach zamiast butów z jednej strony, a z drugiej niespotykany wcześniej przez człowieka radzieckiego widok bogactwa okien wystawowych i strojów przechodniów na ulicach większych miast – ale bardzo prędko spod przeświadczenia o zetknięciu się dwóch różnych światów zaczynało przebijać poczucie wzajemnej ludzkiej sympatii i, chyba także, wspólnoty losu.
W archiwum ośrodka Karta znajdujemy świetnie napisane wspomnienie Zdzisława Zielińskiego ze Lwowa, który chodził do szkoły razem z dziećmi urzędników i oficerów sowieckich i kolegował się z wieloma35. Nie natknąłem się w obszernej literaturze pamiętnikarskiej spod okupacji niemieckiej na tego typu relację. Podobny ton wspomnień można znaleźć i u dorosłych, na przykład w dziennikach Stanisława Ossowskiego (1897–1963): „Nigdy chyba w życiu nie toczyłem tylu dyskusji dotyczących zagadnień etycznych, co obecnie” (zapis z 21 VII 1940). Ossowski pracuje w Ossolineum i bardzo dużo rozmawia nie tylko ze znajomymi z Polski, ale i z przyjezdnymi z Rosji: „Rozmowa z [Heleną] Usijewiczową (1893–1968) u Julianów [Przybosiów] (1901–1970)” (28 V 1940); „czarna kawa z tow. Radłową i jej mężem. Rozmowa o Szekspirze. Po odejściu gości leningradzkich…” (7 VII 1940); albo towarzyski wieczór, na którym jednym z gości jest niejaki Zełenka, sowiecki szef Ossolineum (3 V 1941)36. Konia z rzędem temu, kto wskaże wpis w okupacyjnym dzienniku polskiego intelektualisty w rodzaju „po odejściu berlińskich gości…”.
34 USC VHA, 3602.
35 Z. Zieliński,
Lwowska okupacja,
Karta, AW II/1501/2k.
36 S. Ossowski, Dziennik,
25.IV.1940–22.VII.1941,
Karta, AWII/3301
Oczywiście to nie było uniwersalne doświadczenie. Ale autor przytoczonych zapisków – najwybitniejszy polski socjolog XX wieku uprawiający tę dyscyplinę w tradycji humanistycznej – rejestruje swoje przeżycia i obserwacje, starając się zrozumieć powstające na jego oczach nowe społeczeństwo. I byłby z pewnością odnotował, gdyby jego doświadczenie odbiegało w jakiś istotny sposób od normy i praktyki środowiskowej. A tu i Przybosiowie są w podobnej sytuacji, i domyślamy się, że różne inne osoby także, ilekroć Ossowski opisuje scenki z życia towarzyskiego.
No ale wracajmy do naszych baranów.